Unia Europejska otworzyła kolejny front walki o czyste powietrze, tym razem morski. Narzuciła statkom poruszającym się po Morzu Północnym i Bałtyku bardzo niskie limity zawartości siarki w paliwie.
Tylko że do końca nie rozumiem – jakim statkom konkretnie? Czy te kryteria będą wypełniać wyłącznie statki zarejestrowane w krajach leżących nad tymi akwenami, czy odsiarczonym paliwem powinien posługiwać się każdy okręt wchodzący na te wody?
Pierwsze rozwiązanie to fikcja, gdyż i tak armatorzy pływają pod innymi banderami i całkiem możliwe, że po Bałtyku pływa niewiele okrętów zarejestrowanych w krajach położonych przy tym morzu.
Drugie rozwiązanie to awanturnictwo, bo takie zasady wymagałyby kontrolowania okrętów i – w razie potrzeby – ich aresztowania czy odsyłania na inne akweny. Od tego niedaleko do sporów dyplomatycznych, zadrażnień itd. W końcu zatrzymanie statku na morzu czasem wymaga siły.
Inne pytanie, które się od razu rodzi, brzmi – kto na tym zyska, kto straci. Oczywiście, zapewne wygrane będą bałtyckie foki i morświny (i wcale nie piszę tego z ironią), a także stocznie, w których trzeba będzie zmodernizować statki za grube pieniądze. Być może zyskają te bandery i kraje, które mogą sobie pozwolić na zlekceważenie unijnych regulacji. W przypadku Bałtyku mówimy wyłącznie o Rosji – ma i sporą flotę, i porty, w których będzie można rozładować towary bez obawy przed wizytą unijnych kontrolerów.
W innych przypadkach koszty modernizacji przełożą się na ceny frachtu na Bałtyku, a to już odbije się na całej gospodarce. W górę pójdzie cena nie tylko surowców sprowadzanych drogą morską (czyli np. ropy, jaka tankowcami płynie do Możejek, a w przyszłości także skroplonego gazu, jaki powinien trafiać do Świnoujścia), lecz także wyrobów gotowych. Jednym z możliwych skutków odsiarczania Bałtyku może być sytuacja, w której kompletnie nieopłacalne będzie masowe sprowadzanie tanich produktów z Azji, bo ze względu na transport będzie je taniej wyprodukować choćby u nas. Ale całkiem prawdopodobna jest możliwość odwrotna – że ze względu na wysoki koszt sprowadzenia surowca wzrośnie znaczenie kosztów pracy, a więc azjatyckie produkty zyskają na konkurencyjności.
Jak widać, cała ta operacja budzi mnóstwo pytań i wątpliwości. Stara prawda mówi, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to idzie o pieniądze. Ale tu sytuacja jest tak zagmatwana, że nawet nie jest jasne, czyje? To znaczy, nie wiadomo, kto na tym zyskuje, bo to, kto zapłaci, jest zawsze jasne. Pan płaci, pani płaci, ja płacę...