Od chwili otwarcia podwarszawskiego odcinka A2 korzystam z niego i, oczywiście, nie mogę się go nachwalić. Nowa trasa rozwiązała część moich kłopotów komunikacyjnych. Jednak ilekroć nią przejeżdżam, zastanawiam się, czy nie należałoby gdzieś obok postawić tablicy upamiętniającej firmy, które padły przy budowie.
Wprawdzie korzystam z części wybudowanej przez Budimeks, który wydaje się stabilnym gigantem, jednak obecnie w branży trudno jest powiedzieć, czy mamy do czynienia z rzeczywistą siłą, czy jej pozorem. Jeszcze rok temu PGB też wydawało się mocną spółką ze sporym portfelem zamówień, na dodatek bardzo spektakularnych. W końcu firma z grupy budowała Stadion Narodowy, który mógł stać się jej wizytówką na wiele lat.
Skończyło się ogłoszeniem upadłości. Wprawdzie grupa chce układu, co pozwoliłoby się jej podnieść, ale nie wiadomo, czy wierzyciele będą aż tak łaskawi. Banki już wypowiadają umowy, które powstrzymywały je od egzekucji zobowiązań. Na dodatek do sądu trafił wniosek o upadłość likwidacyjną jednej z firm z grupy. Chodziło bodajże o 800 tys. zł, czyli sumę stosunkowo niewielką. Być może zaczął się wyścig o to, kto pierwszy zapisze się na listę wierzycieli.
A przecież kłopoty PBG to nie pierwsza upadłość wśród firm budowlanych. O problemach DSS, które zdecydowały się kończyć część autostrady A2, słyszała cała Polska. Do tego trzeba doliczyć Poldim oraz Drog-Bud. Czy na tym lista się skończy, trudno powiedzieć. Trzeba pamiętać, że rozkręcony przed Euro 2012 projekt zakończył się połowicznym sukcesem – ok. 1,4 tys. km autostrad i dróg powstało, ale drugie tyle nadal jest w budowie.
Możliwe, że na tych opóźnionych odcinkach polegną następne przedsiębiorstwa. Zwłaszcza że jako główną przyczynę problemów firm podaje się, iż przy walkach o kontrakty nie wzięły one pod uwagę ryzyka wzrostu cen materiałów. Nie wydaje mi się jednak, aby prognozowanie tego wzrostu było możliwe, że o wpisaniu tak oszacowanych liczb do projektu umowy nie wspomnę. Na dodatek wymieniam tutaj wykonawców mniej lub bardziej generalnych, tymczasem jest jeszcze cała rzesza podwykonawców, którzy albo pieniędzy nie dostali, albo dostali za mało.
Trwają mistrzostwa i tymi problemami zajmuje się niewielu, jednak nie zdziwiłbym się, gdyby jeszcze w trakcie imprezy zaczęło się intensywne liczenie strat. Upadłość to wszakże konkretne pieniądze i dla banków, i dla inwestorów, którymi mogą być przecież także banki, różnego rodzaju przedsiębiorcy oraz – oczywiście – Kowalscy. Już wstępne wyliczenia dotyczące PBG wskazują, że chodzi o setki milionów złotych. Na koniec 2011 r. wartość kredytów bankowych udzielona grupie przekraczała 550 mln zł, a dodatkowe rezerwy zostały oszacowane przez DI BRE na 242 mln zł. Plus 320 mln zł obligacji, które znajdowały się pod koniec ub.r. w portfelach funduszy.

Bankructwa firm budowlanych mogą rozkręcić spiralę strat

Oczywiście upadek jednej dużej firmy nie uczyni spustoszenia w bankach, ale już wspominałem, że tych upadłości było więcej. I nieznane są ani sytuacja mniejszych przedsiębiorstw, ani ekspozycja kredytowa banków w ich przypadku. Podejrzewam jednak, że fala bankructw w całej branży mogłaby instytucje finansowe mocno zaboleć.
Nie chodzi rzecz jasna o to, aby ratować firmy budowlane tak, jak to zwykle czyni się z bankami. Jednak dobrze byłoby, gdyby w dniach, w których nie będą się odbywać mecze, rząd i GDDKiA przeanalizowały i sytuację branży, i czynniki, które do niej doprowadziły.
Trzeba pamiętać, że w ostatnich kilkudziesięciu latach jedną z głównych przyczyn najpoważniejszych kryzysów były nieruchomości. Chodziło zwykle o mieszkania i domy, jednak bez wątpienia i autostrady, i stadiony są nieruchomościami, a sprawa dotyczy dużych firm obracających wielkimi kwotami, z których część pochodzi z kredytów, a część została zebrana z rynku. Poza tym w gospodarce zwykle jedna branża zaraża inną, co widać choćby w przypadku grupy PBG. Buduje ona m.in. Gazoport i jeśli się okaże, że upadnie, trzeba będzie szukać zastępcy.
To zapewne potrwa, co odsunie moment, kiedy instalacja zostanie uruchomiona, a to może się przełożyć na plany firm, które liczyły na gaz skroplony. Banki z kolei będą się starały zrównoważyć swoje straty poprzez zwiększenie wpływów z innych źródeł, co odbije się na wszystkich ich klientach. A wzmożona ostrożność w branży budowlanej i większe trudności z finansowaniem w końcu spowodują, że inne firmy zaczną plajtować. To zaś może się znowu odbić na instytucjach finansowych i rozkręcić spiralę strat.
Wprawdzie uważam, że banki są nadmiernie chronione i często ta pewność, że ktoś im pomoże, skłania je do nazbyt ryzykownych działań, jednak wolałbym nie oglądać, jak i one pogrążają się w stratach. Byłoby więc dobrze, aby problemy branży budowlanej rozwiązać we w miarę korzystny sposób. Inaczej może się okazać, że przy autostradach pojawią się nie tylko tablice upamiętniające firmy upadłe przy ich budowie, lecz także takie, które będą informować, jakie banki zbankrutowały na ich finansowaniu.