Europa nie chce bawić się w eksperymenty i dlatego woli dotować Grecję, Portugalię i Irlandię, niż ryzykować rozpad Eurolandu. Ani Berlin, ani Paryż nie mają zamiaru popadać w kolejne tarapaty - pisze Stanisław Koczot.

Senat Włoch zaakceptował radykalne oszczędności, na kolejne cięcia zgodzili się hiszpańscy politycy. Federalny Trybunał Konstytucyjny nie ma nic przeciwko niemieckiej akcji pomocowej dla gospodarek Południa. Europejski establishment jest racjonalny do szpiku kości, bo jakiekolwiek majstrowanie przy pakietach pomocowych albo próby wyminięcia zaplanowanych oszczędności mogłyby skończyć się rozpadem strefy euro.

A tego nikt tak naprawdę nie chce. Po co ryzykować bankructwo Grecji, skoro można znaleźć pieniądze na jej ratowanie? To prawda, wiele wskazuje na to, że transfer miliardów euro przedłuża agonię Aten. Ale czy na pewno? Nie ma żadnej pewności, że gra o gospodarkę Grecji jest z góry skazana na niepowodzenie.

W rachunku zysków i strat na razie wygrywa opcja ratowania chwiejących się państw. W tym tygodniu było wyraźnie widać, jak bardzo politycy są zdeterminowani, by trzymać się tego kursu. Owszem, chwilami brakuje im zdecydowania, są chwiejni, gubią się. Warto jednak pamiętać, że polityczne decyzje zapadają w otoczeniu skrajnie nieprzewidywalnym, a na dodatek Unia Europejska jeszcze nigdy nie była w tak trudnej sytuacji, jak obecnie.

Efekt tej walki to wielka niewiadoma, zwłaszcza że nie zostały jeszcze do końca zidentyfikowane wszystkie zagrożenia czekające Europę. Nie wiadomo, jak mocno sięgnie spowolnieje gospodarcze państw Wspólnoty, jak bardzo zacisną pasa jej obywatele, czy któreś z państw strefy euro nie wycofa swojego poparcia dla programu pomocy. A przede wszystkim, jak zachowa się rynek, którego reakcje trudno w tej chwili przewidzieć.

Determinacja Paryża i Berlina w obronie spójności strefy euro da mu wiele do myślenia. Spekulacja pod rozpad strefy euro może być trudniejsza, gdy największe kraje kontynentu są zdecydowane, by bronić wspólnej waluty.

Wiadomo już, że w tej walce wszystkie chwyty są dozwolone. Jeszcze niedawno wydawało się, że Europejski Bank Centralny nie robi nic, by pomóc Włochom. A jednak okazało się, że jest w stanie powalczyć o ich papiery skarbowe. Kilka miesięcy temu niemal każda wzmianka o euroobligacjach kończyła się prześmiewczym komentarzem. Dzisiaj na ten temat dyskutuje się poważnie na europejskich salonach. Zaskakujący ruch banku centralnego Szwajcarii, który broni poziomu 1,20 w relacji euro do franka, to kolejny przykład świadczący o tym, że żyjemy w świecie, w którym wszystko jest możliwe.

Bezkompromisowość i agresja nie są już domeną rynku. W walce z kryzysem nie ustępują mu pod tym względem ani politycy, ani banki centralne.