Hojność wobec górników stwarza niebezpieczny precedens. Prywatyzacja stanie się jeszcze trudniejsza
Nasz rząd nie będzie się kłaniał bankierom ani związkowcom, nie będzie klękał przed księdzem – zapowiedział premier Donald Tusk w sobotę podczas konwencji PO w Gdańsku. W przypadku związków to oświadczenie zabrzmiało groteskowo, bo dzień wcześniej rząd już się nawet nie pokłonił, ale wręcz padł przed nimi na twarz.
Piątkowe porozumienie ze związkami otwiera, co prawda, drogę do planowanego na 6 lipca debiutu JSW, ale zapłacono za nie bardzo drogo. Górnicy dostaną rekordową liczbę akcji firmy, w której pracują bądź pracowali. I ci uprawnieni, i nieuprawnieni. „Nigdy w historii polskiej prywatyzacji państwo polskie nie wykonało takiego gestu. Robimy to, bo wszyscy zdajemy sobie sprawę z roli, jaką pełni JSW i w polskiej gospodarce, i w przyszłości na rynku kapitałowym” – komentował wiceminister skarbu Krzysztof Walenczak. Dodajmy, że rząd kupił też spokój przed wyborami i zainkasuje kilka miliardów złotych do budżetu.
Oprócz uzyskania darmowych akcji pracownicy JSW będą mogli kupić dwa razy więcej papierów niż zwykli inwestorzy indywidualni w specjalnej ofercie. Powstanie dla nich program pożyczek. Jeżeli cała załoga z niego skorzysta, wówczas jej udział w akcjonariacie wyniesie ok. 17 – 19 proc. Dotychczas pracownicy zyskiwali przy prywatyzacjach nie więcej niż 15 proc. akcji. Koniunktura na węgiel jest fantastyczna, można się więc spodziewać sporego dodatkowego zysku.
W tej sytuacji można było oczekiwać uzyskania czegoś w zamian, a więc niewielkich podwyżek, zobowiązania się do wieloletniej powściągliwości strajkowej, likwidacji przywilejów takich jak trzynastka, czternastka, deputat węglowy czy wyprawka dla dzieci. Ale gdzie tam. Nic o tym nie słychać. Najpierw związkowcy wymusili 10-letnie gwarancje zatrudnienia, a teraz podwyżkę o 5,5 proc. i to wstecz już od 1 lutego. Ta hojność kosztować będzie w tym roku spółkę 95 mln zł. Przedstawiciele zarządu JSW chwalą się, że żądania związkowców były dwukrotnie wyższe. To prawda. Ale to „straszliwe wyrzeczenie” związkowcy zrekompensują sobie z nawiązką z wypłaty 160 mln zł z ubiegłorocznego zysku, co właśnie uzyskali.
Zarząd JSW od dłuższego czasu stara się zmienić system wynagradzania w kopalniach tak, by pensja w większym stopniu zależała od efektywności pracowników. Jeżeli nie uzyskano zmian w tym zakresie, a ani strona rządowa, ani związkowa się na ten temat nawet nie zająknęła, to mamy tylko utrwalenie starej bezsensownej struktury.
Załoga spółki otrzymała także zapewnienia o zachowaniu władztwa korporacyjnego przez Skarb Państwa, co ogranicza jego dalsze prywatyzacyjne ruchy. W zamian związkowcy łaskawie zgodzili się na częściową prywatyzację. Tym samym, niczym Zagłoba, sprzedali rządowi Niderlandy. Spółka nie jest bowiem ich własnością. Równie dobrze mogą zaoferować warszawski Pałac Kultury i Nauki albo jakiś duży most przez Wisłę. Związkowcy udowodnili jednocześnie, że interes firmy nie jest dla nich jakimś fetyszem. Bez zmrużenia oka zrezygnowali, gdy trzeba było, z żądania, by pieniądze z prywatyzacji trafiły na inwestycje w kopalniach, a nie do budżetu.
Związki zobowiązały się do zachowania spokoju społecznego w toku upublicznienia JSW. Spokój ten potrwa i do wyborów. I może o to głównie chodziło. Problem w tym, że w przyszłym roku pewnie znów pojawią się przed gabinetem prezesa z żądaniami płacowymi. Nadzieja, że jako posiadacze akcji staną się bardziej powściągliwi, bo przecież właściciel spółki nie działa na jej niekorzyść, może być płonna. Wskazuje na to przykład KGHM, gdzie darmowe akcje zainkasowano, a związki dalej hulają w najlepsze.
Nadzwyczajna hojność rządu stwarza przy tym niebezpieczny precedens. Wkrótce do prywatyzacji mają iść m.in. kolejne spółki węglowe. Na pewno nie będzie można zaoferować ich pracownikom gorszych warunków. A jak związkowcy wyczują, że rząd musi sprzedać akcje i łatać budżet, to skutecznie wymuszą jeszcze więcej. Mają teraz bardzo dobry punkt wyjścia.