To się nie śniło nawet Janowi Piszczykowi z filmu „Zezowate szczęście”, gorliwemu urzędnikowi w wydziale sprawozdawczości. W setkach urzędów pracuje już 400 tys. osób, a kosztowna administracja nawet w kryzysie rozrasta się niczym wszechświat.
Minister Michał Boni przedstawia w wywiadzie dla „DGP” pierwszy sensowny pomysł, jak obniżyć jej koszty. Kilkumiliardowe oszczędności można uzyskać dzięki wspólnym wydatkom urzędów. Obecnie każdy kupuje oddzielnie papier czy auta. I płaci więcej.
Do tej pory jedynym pomysłem była ślepa redukcja kadry urzędniczej. Kazimierz Marcinkiewicz zapowiadał nawet zwolnienie co piątego urzędnika. I co? I zwiększano zatrudnienie.
Ta zapowiedź to krok we właściwym kierunku, ale zbyt mały. Urzędy mają tysiące sprzątaczek, księgowych i pracowników IT. Co szkodzi pójść dalej i takie usługi zebrać w jednym miejscu albo przekazać je wyspecjalizowanym firmom w ramach outsourcingu?
Oczywiście urzędnicy będą mówić, że się nie da, ucierpi jakość usług itd. Teraz rząd ma jednak argument: wszyscy wokół reformują administrację. Zróbmy to i my, gruntownie.