Głównym tematem Europejskiego Forum Nowych Idei będzie praca, a raczej jej przyszłość. Zdaniem ekonomistów na skutek postępu będzie jej coraz mniej. Przykładem wypierania ludzi z tradycyjnych miejsc pracy jest japoński hotel Henn-na w Nagasaki.
Na gości czeka tam zawsze trójka mechanicznych recepcjonistów: kobieta, mały robot i... welociraptor. Pomieszczenia hotelowe w miarę możliwości sprzątane są przez cyfrowy personel. Dzięki temu w mogącym pomieścić 90 osób hotelu pracuje 10 osób. Nie jest to może oszałamiający wynik – w końcu w budżetowych sieciówkach jest podobnie – ale dzięki mechanicznym pomocnikom mają mniej pracy. I na pewno jest czyściej.
Od jakichś dwóch lat robotyka wróciła do centrum uwagi na skutek gwałtownego rozwoju urządzeń, które były jeszcze nie do pomyślenia dekadę temu. Marzenie o codzienności wypełnionej mechanicznymi towarzyszami wydaje się bliższe realizacji niż kiedykolwiek. Wraz z marzeniami powróciła jednak refleksja: co się stanie, kiedy maszyny naprawdę staną się tak dobre jak ludzie?
Dobrym przykładem branży, w której upowszechnienie się robotów może przynieść wymierne korzyści, jest logistyka. Jako jeden z pierwszych dostrzegł to Amazon, który w 2012 r. wydał prawie 800 mln dol. na zakup niewielkiej firmy specjalizującej się w budowie robotów mających pracować w magazynach. Amerykański gigant rozumie, że rozwijanie technologii tylko na własny użytek jest elementem budowy przewagi konkurencyjnej. W związku z tym rozwiązania firmy, która na początku tego roku została przemianowana na Amazon Robotics, nie są już dostępne na rynku. Stosuje je wyłącznie firma Jeffa Bezosa w swoich niezliczonych magazynach.
Logistyka jest dziedziną, z której płyną też sygnały świadczące o tym, że praca ludzkich rąk będzie potrzebna jeszcze przez kilka dobrych lat. Niemiecki gigant DHL w opublikowanym w czerwcu raporcie dotyczącym robotyzacji logistyki napisał, że wiele czynności wykonywanych w magazynach wciąż jest zbyt skomplikowanych dla mechanicznych pracowników. Chociaż rozwój robotyki uległ w ciągu ostatnich lat gwałtownemu przyspieszeniu dzięki rozwojowi mocy obliczeniowej procesorów, to maszyny wciąż nie są w stanie naśladować wielu ruchów, które są niezbędne w codziennej pracy i naturalne dla ludzi. Czym innym bowiem jest przewieźć paletę po płaskim magazynie i umieścić ją na odpowiednim regale, a czym innym manipulacja paczkami o różnej wielkości, kiedy trzeba je załadować do samochodu dostawczego.
Upowszechnienie się robotów na większą niż dotychczas skalę nie musi jednak oznaczać, że wszyscy ludzie stracą pracę. Jak przekonywał niedawno śledzący na bieżąco trendy technologiczne magazyn „Wired”, utratę przynajmniej części miejsc pracy zrekompensuje powstanie nowych, przede wszystkim w gigantycznym sektorze usługowym, jaki powstanie wokół armii robotów. Ktoś będzie musiał te maszyny serwisować, dokonywać przeglądów technicznych, dostarczać części itd. Do tego dojdą nowe zajęcia związane z certyfikacją i testowaniem, jeśli skomplikowane roboty zagoszczą na dobre w gospodarstwach domowych. Nie można również zapominać, że każdy robot wymaga stworzenia odpowiedniego oprogramowania – potrzebnych będzie również więcej programistów.
Te nowe miejsca pracy będą wymagały odpowiedniego wykształcenia, często wyższego. Oznacza to, że najbardziej zagrożone nową sytuacją na rynku pracy będą osoby, które wcześnie zakończyły edukację. Ten problem w małej skali już się pojawia, np. w Szwecji, gdzie bezrobocie wśród imigrantów jest wyższe niż w innych krajach Europy ze względu na wysokie wymagania tamtejszego rynku pracy. Ze zmianą technologiczną będzie się musiał zmierzyć system edukacji i wsparcia powrotu na rynek pracy. Współpraca człowieka z maszynami w zakładach pracy wymusi także zmianę zasad bhp w firmach. Świadom tego procesu Federalny Urząd ds. Zdrowia i Bezpieczeństwa Pracy w Niemczech już od kilku lat prowadzi coroczne warsztaty poświęcone właśnie temu zagadnieniu.
Zresztą zaawansowane gospodarki – jeśli będą chciały utrzymać wysokie tempo rozwoju – mogą nie mieć innego wyjścia, jak masowo przesiąść się na roboty. Ekonomista Robert Atkinson z Fundacji na rzecz Technologii Informacyjnych i Innowacji przekonuje, że nie ma innego lekarstwa na spadek tempa wzrostu produktywności, który doskwiera wszystkim rozwiniętym gospodarkom. Firmy nie mają już jak zwiększać efektywności, bo każda dzisiaj ma już np. komputery. Jeśli prawdą jest lansowana przez niektórych ekonomistów teoria długotrwałej stagnacji, to tylko prawdziwy przełom technologiczny będzie w stanie rozruszać globalną gospodarkę.
„Technologiczne bezrobocie” nie jest nowym zjawiskiem. Pisał o nim już w 1930 r. jeden z ojców współczesnej ekonomii John Maynard Keynes. „Gospodarka cierpi nie z powodu starczego reumatyzmu, ale z bólu dojrzewania do zmian zachodzących w zbyt szybkim tempie. Wzrost efektywności spowodowany postępem technicznym odbywa się szybciej, niż jesteśmy sobie w stanie poradzić z problemem absorpcji siły roboczej” – czytamy. Z kolei w 1995 r. przed społecznymi konsekwencjami masowej robotyzacji przestrzegał na łamach książki „Koniec pracy” amerykański uczony Jeremy Rifkin. O ile wcześniej gospodarki radziły sobie z mechanizacją, przenosząc większość miejsc pracy do sektora usług, o tyle tym razem to już może nie być takie proste.