Ekonomiczny noblista z 2015 r. Angus Deaton został przetłumaczony i wydany po polsku. Jego pełen zastrzeżeń i wątpliwości styl nie do każdego pewnie trafi. Gdy prawie rok temu Deaton dostał Nagrodę Banku Szwecji (zwaną potocznie Noblem z ekonomii), to zgodnie z tradycją musiał odpowiedzieć na parę pytań zadanych przez zgromadzonych w Sztokholmie dziennikarzy. Jedna z reporterek zapytała więc szkockiego ekonomistę, dlaczego to akurat on zgarnął nagrodę.
Angus Deaton, „Wielka ucieczka”, PWN, Warszawa 2016 / Dziennik Gazeta Prawna
Pytanie (w sposób pewnie niezamierzony) zabrzmiało trochę bezczelnie. Ale w gruncie rzeczy było trafne. Tak się bowiem składa, że wśród ekonomistów zajmujących się modnym ostatnio tematem nierówności łatwo znaleźć więcej „mocniejszych” nazwisk. I nie mówię tu o Pikettym czy Saezie, których noblowski czas jeszcze nadejdzie. Ale choćby o Brytyjczyku Anthonym Atkinsonie, który był na polu ekonomicznych badań nad nierównościami pionierem. Albo o pracującym w Stanach Serbie Branku Milanoviciu.
Jedną z teorii wyjaśniających, dlaczego noblowskim honorem otoczono właśnie Deatona, jest jego zachowawczość. To widać doskonale w książce „Wielka ucieczka”. Jeśli ktoś zna takie teksty, jak „Kapitał” Piketty’ego, „Cena nierówności” Josepha Stiglitza (niewydaną niestety po polsku), „Nierówność. Co da się z tym zrobić?” Atkinsona albo „Globalne nierówności” Milanovicia, to szybko zauważy, że na ich tle Deaton wypada bezbarwnie. Nie chodzi mi o zawartość merytoryczną czy niedostatki warsztatowe. Tylko o pewien ton wahania i dzielenia włosa na czworo. Deaton ani nie pisze tak alarmistycznie jak Piketty czy Stiglitz, ani nie daje tak konkretnych rozwiązań politycznych jak Atkinson. Deaton nierówności raczej opisuje. On z nimi nie walczy. Uważa nawet, że często walczyć z nimi nie warto. Bo bywają funkcjonalne. Słynna jest też jego (zawarta w ostatnim rozdziale książki „Wielka ucieczka”) krytyka pomocy międzynarodowej, dzięki której pierwszy świat próbuje wyciągnąć z zacofania świat trzeci. Ale tak naprawdę wpycha go w jeszcze większe problemy.
Podejście Deatona trafi więc najprędzej do tych czytelników, którzy nigdy nie kupowali tego całego zamieszania wokół nierówności. „Wielka...” spodoba się również tym, co w cichym podnieceniu od dawna gromadzili wszelkie (poważne i niepoważne) doniesienia, że Piketty albo Saez to szarlatani. Oni będą pewnie Deatona chwalili za zdrowy i wyważony punkt widzenia. Dla innych książka noblisty jest jednak trochę rozczarowująca. Rozmydla problem, który jest jak dynamit podłożony pod współczesne demokracje. Ta grupa pewnie Deatonem się znudzi. Postawi go na półce obok profesorów, którzy na pytanie: „Jaka jutro pogoda?” odpowiadają: „No cóż, albo będzie lało, albo będzie grzało”.