Od dwóch lat żyjemy z deflacją. Ekonomiści spodziewają się, że pożegnamy się z nią pod koniec tego roku. O końcu spadków cen mówią jednak już od dłuższego czasu i ciągle go nie ma.
Główny Urząd Statystyczny potwierdził wczoraj wstępne dane sprzed niespełna dwóch tygodni – w czerwcu ceny w Polsce były o 0,8 proc. niższe niż rok wcześniej. Oznacza to, że z deflacją żyjemy już pełne dwa lata. W tym czasie ogólny wskaźnik obniżył się o 1,7 proc., ale niektóre części tzw. koszyka inflacyjnego potaniały znacznie mocniej. W przypadku odzieży i obuwia obniżki sięgnęły średnio 8,4 proc., a w przypadku kategorii „transport”, na którą największy wpływ mają ceny paliw, spadek wyniósł 12,9 proc. Po wielomiesięcznych obniżkach średni poziom cen mamy taki jak w sierpniu 2012 r., czyli prawie cztery lata temu. „Odzież i obuwie” to część koszyka inflacyjnego, która tanieje już od kilkunastu lat, średnio ceny są tu niemal o połowę niższe niż na początku 2000 r. „Transport” jest z kolei najtańszy od jesieni 2009 r.
Zdaniem analityków chociaż ceny są niskie, to nie należy oczekiwać, że deflacja w zauważalny sposób wpłynie na zachowania konsumentów. – Gospodarstwa domowe nie do końca dostrzegają deflację. Wprawdzie w ankietach oczekiwania inflacyjne są niskie, ale równocześnie dominuje u nas myślenie, że ceny idą w górę. Nie spodziewałbym się więc tego, że te dwa lata deflacji mogły w jakiś znaczący sposób zmienić zachowania konsumentów w naszym kraju. Inaczej wygląda to w przypadku firm. Wiele przedsiębiorstw faktycznie odczuwa spadki cen. Jedne są z tego zadowolone – cieszą się, że kupują taniej surowce. Inne narzekają, że maleją ich marże i zyski – komentuje Marcin Luziński, ekonomista Banku Zachodniego WBK.
Zdaniem analityków deflacja utrzyma się jeszcze przez kilka miesięcy. – Powinniśmy z niej wyjść w IV kw. Wtedy będziemy mieć wyraźny wzrost wskaźnika inflacji, ale niedługo potem nastąpi stabilizacja i przez większą część przyszłego roku inflacja będzie utrzymywać się poniżej dolnej granicy odchyleń od celu Rady Polityki Pieniężnej – przewiduje Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium. Cel RPP to 2,5 proc. z tolerancją wahań w granicach 1 pkt proc. poniżej i powyżej tego poziomu (inflację poniżej celu mamy od grudnia 2012 r.).
Przyspieszenie w końcu roku będzie w dużej mierze efektem statystycznym: roczny wskaźnik przestanie uwzględniać spadki cen paliw z końca 2015 r. – I w dalszym ciągu dużo będzie zależało od cen surowców. Gdyby miały dłużej utrzymywać się na bardzo niskim poziomie, to może spowodować wydłużenie się czasu deflacji. Z drugiej strony surowce, w tym paliwa, są na tyle tanie, że o wyraźne spadki cen byłoby już trudno, a bez tego nie będzie wyraźniejszego efektu w krajowym wskaźniku cen – podkreśla Maliszewski.
Z prognoz ekonomistów wynika, że w przyszłym roku inflacja wyniesie średnio nieco ponad 1 proc. wobec ok. 0,5–0,6 proc. deflacji w 2016 r.
Spadek ogólnego poziomu cen zawdzięczamy nie tylko paliwom. Przyczyniła się do tego również taniejąca żywność. Po części to efekt niskich cen na świecie, ale w dużej mierze obniżki były związane także z innymi czynnikami, takimi jak embargo na eksport mięsa i owoców do Rosji, a w ubiegłym roku także rezygnacja z unijnych kwot mlecznych. Wszystko to sprawiło, że produkty żywnościowe – największa część koszyka inflacyjnego – przez dwa lata taniały. Od kilku miesięcy i tu widać jednak zmianę tendencji i w czerwcu żywność i napoje bezalkoholowe były o 0,9 proc. droższe niż rok wcześniej.
„Poza pewną normalizacją cen nośników energii i żywności próżno szukać w gospodarce impulsu cenowego” – napisali we wczorajszym komentarzu analitycy mBanku. „Otoczenie w Polsce i w Europie w perspektywie najbliższych kwartałów ciągle będzie otoczeniem niskiej inflacji i relatywnie niskiego wzrostu gospodarczego”.
Dla ekonomistów najbardziej istotne są bowiem te elementy inflacji, które zależą od zmian w krajowym popycie. Liczona przez Narodowy Bank Polski tzw. inflacja bazowa z wyłączeniem żywności i paliw także jest na minusie, co oznacza, że w gospodarce nie ma tzw. presji popytowej. Analitycy są jednak zdania, że to może się stopniowo zmieniać. Potwierdza to NBP, który w opublikowanym wczoraj raporcie o inflacji stwierdził, że „w najbliższych miesiącach skala deflacji powinna stopniowo się zmniejszać, czemu będzie sprzyjać utrzymujący się stabilny wzrost gospodarczy i poprawiająca się sytuacja na rynku pracy. Dodatkowo w kierunku zwiększania rocznego wskaźnika cen konsumpcyjnych będzie prawdopodobnie oddziaływać stopniowy wzrost presji kosztowej, na co wskazuje systematyczny wzrost wskaźnika PPI (cen produkcji sprzedanej przemysłu – red.), zwłaszcza po wyłączeniu dóbr związanych z energią”.
Bank centralny w projekcji inflacji pokazuje przewidywania (zakładające brak zmian stóp procentowych) do końca 2018 r. Z dokumentu wynika, że dopiero za dwa lata roczna inflacja przekroczy 1,5 proc., czyli dolną granicę dopuszczalnych odchyleń od celu RPP.
W ostatnich kwartałach ekonomiści – zarówno pracujący w instytucjach komercyjnych, jak i w bankach centralnych – systematycznie obniżali prognozy inflacji. Dość przypomnieć, że gdy deflacja pojawiła się u nas latem 2014 r., to wśród specjalistów przeważał pogląd, że ze spadkami cen będziemy mieć do czynienia tylko kilka miesięcy. Te oczekiwania się nie sprawdziły. Niewykluczone więc, że i obecne oczekiwania trzeba będzie rewidować w dół i deflacja utrzyma się dłużej. Rada Polityki Pieniężnej zachowuje jednak spokój: „Utrzymująca się deflacja nie wywiera jak dotąd negatywnego wpływu na decyzje podmiotów gospodarczych” – napisała w komunikacie po swoim ostatnim posiedzeniu w ubiegłym tygodniu. ©?
W przyszłym roku inflacja wyniesie średnio nieco ponad 1 proc.