Historycy najpewniej będą się sprzeczać, czy tragiczna śmierć posłanki Jo Cox w ubiegły czwartek była punktem zwrotnym kampanii przed kluczowym dla przyszłości Wielkiej Brytanii głosowaniem. Przerwała ona jednak marsz zwolenników Brexitu w sondażach, który w pewnym momencie doprowadził do paniki na rynkach finansowych.
Notowania funta / Dziennik Gazeta Prawna
To, co jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się niemożliwe, teraz zaczęło być naprędce wyceniane. Nastąpił wyraźny zwrot w stronę bezpiecznych aktywów, do których zaliczamy klasyczne bezpieczne przystanie, jak japoński jen czy szwajcarski frank. Wzrosło też zainteresowanie amerykańskim dolarem, a nawet rynkiem złota.
W cenie były rządowe obligacje Niemiec, USA czy Japonii, chociaż w tym przypadku inwestorzy dopłacają już do takiej transakcji – rentowności są ujemne. Przejście w tryb risk-off oznaczało też ucieczkę od aktywów uznawanych za bardziej ryzykowne, bo ryzyko Brexitu nie dotyczy tylko notowań funta. Taniało też euro, gdyż wychodzenie Wielkiej Brytanii z Unii byłoby rozłożone na lata, co tym samym rodziłoby spore ryzyko jej faktycznego rozpadu, biorąc pod uwagę problemy, z jakimi się ona zmaga. Gospodarczo straty rozkładałyby się po równo – Wielka Brytania to kluczowy gospodarczy partner Unii, a jeżeli ta, broniąc się przed postępującą dezintegracją, nie zgodziłaby się na nadanie jej statusu, jaki mają obecnie Szwajcaria i Norwegia, sporo by na tym straciła.
Obawy przed potencjalnym Brexitem uderzyły też w rynki wschodzące, w tym naszego złotego, który zaczął wyraźnie tracić. Przede wszystkim pojawiły się obawy, na ile rynki finansowe, banki centralne, gospodarka, politycy oraz sami obywatele w wielu krajach są tak naprawdę przygotowani na ogromne turbulencje na rynkach finansowych. Te zaczęto już zestawiać z reakcją na bankructwo banku Lehman Brothers we wrześniu 2008 r. Tymczasem decydenci ograniczyli się tylko do pustych deklaracji, że są gotowi na każdy scenariusz. Ile mogą być warte tego typu zapewnienia, inwestorzy zdążyli się już na przestrzeni ostatniej dekady przekonać. Zresztą do dzisiaj ekonomiści sprzeczają się, czy banki centralne i rządy po wydarzeniach z 2008 r. zrobiły wszystko, co mogły.
Ostatnie dni odwróciły te niekorzystne trendy, bo sondaże ponownie zwiększyły prawdopodobieństwo pozytywnego wyniku referendum, a szanse na Brexit liczone przez bukmacherów spadły z 40 proc. w miniony czwartek do 22 proc. w poniedziałek. Mocno odbił w górę funt, w dół poszły frank, jen i dolar, zaczął zyskiwać złoty. Scenariusz mocnej przeceny naszej waluty został zażegnany. Tym samym spadło prawdopodobieństwo wyraźnego naruszenia 4,60 zł za euro, 4,35 zł za franka czy 4,15 zł za dolara – a tak mogłoby się stać w ciągu kilku następujących po sobie dni w przypadku negatywnego wyniku referendum. Uwaga rynków zaczęła się przesuwać w stronę innych kwestii, a tu uwagę zwraca chociażby malejąca skłonność amerykańskiego banku centralnego do kolejnych podwyżek stóp procentowych, co zwyczajowo stanowi pewne wsparcie dla rynków wschodzących.
Wtorek pokazał jednak, że nic nie jest przesądzone, a przewaga zwolenników pozostania w Unii Europejskiej nad tymi, którzy chcą ją opuścić, mieści się tak naprawdę w granicach błędu statystycznego. Efekt? Podwyższona zmienność i towarzyszące jej emocje będą towarzyszyć nam aż do piątkowego poranka, kiedy powinniśmy poznać ostateczne wyniki referendum. W scenariuszu bazowym złoty powinien wtedy wyraźnie zyskać – około 10 gr na głównych walutach w ciągu kilku dni – gdyż zniknie oczekiwane wcześniej duże dyskonto z tytułu ryzyka Brexitu.
Unia Europejska po referendum nie będzie jednak już tą samą Unią. Efektem gambitu Davida Camerona, który podczas negocjacji w lutym przeforsował zapisy pozwalające blokować ściślejszą integrację wokół jądra UE, będzie budowa Unii dwóch prędkości, a wokół Wielkiej Brytanii będą gromadzić się te kraje, które będą sprzeciwiać się niemieckiej wizji integracji. Gospodarczo Unia na tym nie zyska, a problemy pozostaną, a nawet będą narastać. Każdy z brytyjskich polityków, jeżeli będzie chciał się utrzymać przy władzy, będzie musiał zabiegać o głosy tych, którzy teraz zagłosowali za Brexitem. Pytanie, czy na podobny mechanizm jako oręż walki z Brukselą nie zdecydują się też inni, jeżeli ocenią, że mają wystarczającą pozycję w negocjacjach.