Badania Urzędu Regulacji Energetyki wykazały, że inwestorzy deklarują chęć zainstalowania do 2030 roku blisko 16 tys. MW mocy w energetyce wiatrowej, co jest niebywałą wielkością, odpowiadającą blisko 50 proc. mocy zainstalowanej obecnie w polskim systemie elektroenergetycznym.
Urząd Regulacji Energetyki (URE) objął badaniem 12 elektrowni systemowych oraz 19 elektrociepłowni zawodowych, 14 największych operatorów systemów dystrybucyjnych oraz operatora systemu przesyłowego, a poza tym niezależnie zebrał informacje w zakresie zamierzeń inwestycyjnych od czterech polskich grup energetycznych powstałych w wyniku konsolidacji sektora. Wyniki w zakresie planowanych inwestycji zaskoczyły chyba nawet samego regulatora.
- Planowane inwestycje dotyczą głównie źródeł węglowych oraz energetyki wiatrowej. Do 2030 roku przedsiębiorstwa energetyczne chcą oddać do użytku ponad 19 tys. MW mocy brutto opartych na węglu i blisko 16 tys. MW mocy ze źródeł wiatrowych. W planach inwestycyjnych biogazownie czy elektrownie wodne zajmują marginalne pozycje - mówi Mariusz Swora, prezes Urzędu Regulacji Energetyki.
Powszechnej wiary, że te moce da się wybudować i podłączyć do sieci w przewidywanych terminach, oczywiście nie ma. Na przykład Janusz Bil, dyrektor ds. regulacji i rozwoju rynku w Vattenfall Poland ocenia, że spośród owych deklarowanych niemal 11 tys. mocy ze źródeł wiatrowych do 2015 roku może powstać około 20 proc. Niemniej regulatora niepokoją same zamiary inwestorów w zakresie energetyki wiatrowej.
- To może mieć negatywny wpływ na stabilność pracy krajowego systemu elektroenergetycznego - ocenia prezes Mariusz Swora.
Rzecz w tym, że źródła wiatrowe są niestabilne, w warunkach polskich ich efektywną pracę ocenia się na 20-30 proc. czasu w ciągu roku, zwykle na około 2 tys. godzin rocznie. Realizacja inwestycji na planowaną skalę wymagałaby więc jednoczesnej rozbudowy źródeł konwencjonalnych, które stanowiłyby rezerwę na wypadek braku wiatru. Przy planowanej skali inwestycji w farmy wiatrowe poziom inwestycji w rezerwy mocy musiałby być ogromny.
- Gdy moc wiatraków stanowi 20 proc. mocy całkowitej, to regulacja systemu poprzez zmianę częstotliwości jest niemożliwa. Wtedy trzeba wyłączać elektrownie, gdy wiatr silnie wieje, a uruchamiać nowe, gdy wiatru brak. Przy dużej mocy wiatraków potrzeba elektrowni rezerwowych o mocy od 70 do 90 procent mocy szczytowej sieci wiatraków - mówi dr Andrzej Strupczewski, z Instytutu Energii Atomowej w Świerku.
W warunkach polskich, gdzie mamy bardzo małą moc elektrowni wodnych, potrzeba elektrowni rezerwowych oznacza konieczność importu gazu z Rosji, bo elektrownie węglowe nie dają się uruchomić dość szybko, by zrównoważyć zaniki mocy wiatru. Zadaniem rządu powinno być opracowanie sektorowej polityki energetycznej dla odnawialnych źródeł energii, żeby rozwój tych źródeł miał charakter zrównoważony, a nie skoncentrowany na jednym paliwie i jednym rodzaju energii. Wyraźne adresowanie takiego oczekiwania od rządu jest także w interesie inwestorów. Nakłady na budowę energetyki wiatrowej są bowiem wysokie i pomyłka może drogo kosztować.
- Przyjmując najkorzystniejsze jednostkowe nakłady inwestycyjne w energetyce wiatrowej wynoszące 910 euro/kW mocy szczytowej i najlepszy wskaźnik mocy średniej do szczytowej wynoszący 0,24 - dla Danii - otrzymamy nakłady na jednostkę mocy równe 3800 euro/kW mocy średniej. W Polsce koszty te będą dużo większe, bo nie osiągamy średniego rocznego wykorzystania mocy zainstalowanej równego 0,24, lecz znacznie mniej. W Niemczech jest to 0,17, a w Polsce warunki wiatrowe są gorsze niż w Niemczech - mówi dr Andrzej Strupczewski i dodaje, że wiatraki pracują przez maksymalnie 20 lat.