Przez chwilę wydawało się, że hasło „A może rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady” stanie się nieaktualne. Oto astronomowie odkryli bowiem drugą Ziemię! Planeta o poetyckiej nazwie Kepler 452b jest trochę starsza i większa niż nasza, przez co przyciąganie jest silniejsze i czułbym się tam nieco... ociężały.
Ale za to – rozmarzyłem się – gdybym się tam znalazł, to przecież nie ciążyłyby mi już wieloletnie spory o in vitro, narzekania na umowy cywilnoprawne, rozczarowania związane z wynikami polskich drużyn w pucharach czy obawa przed terrorystami na wakacjach. Od razu zacząłem więc kombinować, czy jest szansa na spędzenie na Keplerze emerytury.
Nic z tego. Starsza kuzynka Ziemi jest od niej oddalona o 1400 lat świetlnych (jeden rok świetlny odpowiada ok. 9,5 biliona kilometrów) – czyli bardzo daleko. Nawet jeśli przyjąć, że za kilka lat uda się skonstruować rakietę, która poruszałaby się z prędkością 50 tys. km/h, to i tak podróż na Keplera zajęłaby ponad 5 mln lat. A niewykluczone, że do tego czasu uda się pewnie zreformować wymiar sprawiedliwości, szkolnictwo, Grecja spłaci swoje zadłużenie, a może nawet uda się usunąć z kodeksu karnego art. 212. Cała wyprawa będzie już więc bez sensu.
Żeby sens zachować, technologia musiałaby się posunąć naprawdę do przodu. Kluczem do tego są inwestycje w badania i rozwój nauki, większa liczba odkryć, innowacji, wynalazków i patentów. Tymczasem rząd przeprowadził właśnie przez Sejm nowelizację prawa własności przemysłowej, która tylko pogarsza sytuację polskich naukowców. Jej zapisy sprawią, że niemożliwe będzie w Polsce opatentowanie wynalazków w dziedzinie IT, elektroniki, telekomunikacji, wszelkiego rodzaju sposobów kodowania i dekodowania danych, przetwarzania sygnałów radiowych etc. Opatentować je będzie można jedynie w 40-krotnie droższej procedurze europejskiej.
Zdaniem ekspertów doprowadzi to do sytuacji, w której polskie firmy zamiast zarabiać na wynalazkach i inwestować w dalsze badania i rozwój, będą płaciły za korzystanie z czegoś, co same mogły wymyślić. Nie ma więc co marzyć o podboju kosmosu, bo trudno pomarzyć nawet o podboju własnego podwórka. Nie mówię, że bez tej zmiany doleciałbym na emeryturę na Keplera. Ale może w końcu doczekalibyśmy się wynalazków nie tylko na miarę konferencji naukowych, ale i takich, które by przyniosły nam pieniądze i przestawiły gospodarkę z odtwórczej na innowacyjną. Dopóki więc przymiotnik „kosmiczny” będzie miał zastosowanie co najwyżej do pomysłów polityków, dopóty hasło o wyjeździe w Bieszczady pozostanie aktualne.