Od grudnia w strefie euro mamy do czynienia nie ze wzrostem, ale ze spadkiem cen, czyli deflacją. W lutym bieżącego roku ceny konsumpcyjne były o 0,3 proc. niższe niż rok wcześniej. Strefa euro nie pierwszy raz doświadcza deflacji – pojawiła się ona na pół roku w czerwcu 2009 r. podczas kryzysu gospodarczego.
Tym razem zjawisko jest w strefie euro w zasadzie wszechobecne: dotknęło już 17 z 19 państw – nie zanotowano go jeszcze tylko na Malcie i w Austrii, ale i tam ceny konsumpcyjne rosną bardzo wolno (w tempie poniżej 1 proc. r./r.). Najgłębsze spadki cen zaobserwowano z kolei w Grecji – prawie o 3 proc. r./r.
Przyczyn wolnego lub nawet ujemnego wzrostu cen w krajach strefy euro jest kilka. W krajach Południa, jak np. Grecja czy Hiszpania, jest to wynik wewnętrznej dewaluacji. Kraje te doświadczyły pogorszenia swojej pozycji konkurencyjnej wskutek boomu konsumpcyjnego i nadmiernego wzrostu cen, co potem doprowadziło do kryzysu zadłużenia. Wewnętrzna dewaluacja, czyli obniżenie ogólnego poziomu cen, jest procesem, który może utraconą konkurencyjność przywrócić. Grecy czy Hiszpanie nie mogli ratować się zewnętrzną dewaluacją, czyli osłabieniem swojej waluty, bo są członkami strefy euro, musieli zatem wprowadzić działania hamujące popyt czy ograniczające wzrost płac. Krótkookresowym skutkiem ubocznym takiej polityki jest spowolnienie wzrostu, ale widać już także pozytywny wpływ – obydwa kraje zanotowały np. mocny wzrost eksportu.
W pozostałych krajach niski wzrost cen wynika przede wszystkim ze słabego wzrostu gospodarczego, w szczególności popytu konsumpcyjnego, ale także publicznego, gdyż rządy strefy euro prowadzą politykę ograniczania wydatków. Można powiedzieć, że to nic dziwnego, biorąc pod uwagę wysoki dług publiczny i niedawny kryzys zadłużenia. Nie wszędzie jednak restrykcyjna polityka fiskalna jest uzasadniona – dość rozpowszechnione są opinie, że np. Niemcy powinny prowadzić ekspansywną politykę gospodarczą nastawioną na inwestycje infrastrukturalne, zwłaszcza że w budżecie mają nadwyżkę.
Innym ważnym czynnikiem są jednak także pozytywne szoki podażowe, które mocno obniżyły ceny niektórych towarów, np. paliw. Warto zresztą podkreślić, że to właśnie towary są odpowiedzialne za deflację – ich ceny obniżyły się o ok. 2 proc. r./r., podczas gdy ceny usług wciąż rosną, choć wolno (o ok. 1 proc. r./r.).
Deflacja może być powodem do niepokoju. O ile spadek cen wynikający z pozytywnych szoków podażowych jest uważany przez ekonomistów za pozytywny, o tyle kłopot pojawia się, gdy powszechne stają się oczekiwania dalszego spadku ceny towarów i usług, które skutkują wstrzymywaniem się od zakupów, by skorzystać z obniżek cen w przyszłości. A to jest zabójcze dla wzrostu gospodarczego. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia np. w Japonii. Dlatego Europejski Bank Centralny podejmuje wysiłki, by nie dopuścić do zakotwiczenia oczekiwań deflacyjnych: obniżył stopy procentowe poniżej zera i uruchomił zakrojony na szeroką skalę program skupu aktywów. EBC chce osłabić europejską walutę, co powinno doprowadzić do wzrostu cen produktów importowanych, pobudzić sektory proeksportowe, a także zwiększyć atrakcyjność kredytu, by konsumentów zachęcić do kupowania, a firmy do inwestowania. Poza tym działania EBC mają na celu kreowanie oczekiwań co do wzrostu cen w przyszłości.
Europie nie grozi stagnacja gospodarcza w stylu japońskim. Wygląda na to, że deflacja będzie w strefie euro zjawiskiem przejściowym i wkrótce zobaczymy przyśpieszenie wzrostu gospodarczego. Jest w tym niewątpliwie zasługa EBC, który podjął wiele działań nakierowanych na stymulowanie wzrostu, i to w sytuacji, gdy polityka fiskalna państw strefy euro była raczej deflacyjna.