Resort gospodarki chciał dobrze, opracowując założenia nowego prawa działalności gospodarczej. A wyszło może nie jak zawsze, ale tak, że projekt nikomu chyba – poza autorami – się nie podoba. Prawda, jeśli chodzi o jego ocenę, leży pewnie pośrodku, ale warto zwrócić uwagę na dwie sprawy.

Po pierwsze: dobrze jest, gdy przepisy - nawet te o charakterze ogólnym, jak proponowane (i aspirujące do miana konstytucji dla przedsiębiorców) - nie są tylko zbiorem pięknych haseł i deklaracji, siłą rzeczy nieprecyzyjnych i naszpikowanych nieostrymi sformułowaniami, ale przede wszystkim katalogiem rzeczowych, jasnych reguł o instrumentalnym charakterze. Jednocześnie ujętych tak, że nie ma miejsca lub jest go mało na wątpliwości czy zupełnie dowolne interpretacje i raczej ułatwiających rozstrzyganie sporów (w tym ewentualnych) niż kreujących wiele nowych.

Po drugie: jakkolwiek dobrze jest, gdy ogólne zasady obejmują wszystkich, to jednak w złożonym świecie nowoczesnej gospodarki w jednym worku trudno pomieścić zarówno drobnych przedsiębiorców, w tym jednoosobowych, jak i korporacje prowadzące na wielką skalę specyficzną działalność, poddaną szczególnym rygorom. Dlatego warto poświęcić nieco więcej uwagi zastrzeżeniom Komisji Nadzoru Finansowego do ministerialnego projektu. Resort gospodarki chce dobrze: by kontrole w firmach były ograniczone w czasie i przestrzeni. By były „blokowane”, czyli żeby np. urzędnicy ze skarbówki i ZUS (a także KNF) odwiedzali firmę razem, w tym samym okresie, a nie mijali się w drzwiach, czyli wizytowali (czytaj: czasem nękali) ją niezależnie od siebie, komplikując, a niekiedy paraliżując jej działalność. Ale obejmowanie tą zasadą kontroli prowadzonych przez Komisję to nieporozumienie. KNF nie wkracza do małych przedsiębiorstw. A jej kontrole są tylko fragmentem większej całości – kompleksowego nadzoru nad rynkiem finansowym i działającymi na nim wyspecjalizowanymi instytucjami.

Komisja nadzoruje banki, giełdę, towarzystwa ubezpieczeniowe i firmy inwestycyjne, np. domy maklerskie czy TFI – czyli spółki, które muszą spełniać wyśrubowane wymogi organizacyjne i kapitałowe. W naturę ich działalności wpisana jest szeroka i obowiązkowa „kooperacja” z publicznym nadzorcą. Zresztą w praktyce – jak pokazuje przykład WGI (ponad tysiąc pokrzywdzonych i setki milionów złotych strat) czy poszkodowanych w tzw. aferze 100 minut – nadzór ten nie stanowi gwarancji bezpieczeństwa dla uczestników rynku finansowego. Jednak mimo swoich ułomności stanowi pewną tamę dla nadużyć. Jeśli tama ta ma chronić rynek finansowy przed zalewem niechcianych praktyk i działań, to musi funkcjonować przez cały czas, a nie tylko w uzgodnionych z innymi urzędami momentach. Mam wrażenie, że MG przywiązało się do tego, że proponowany projekt ma być konstytucją dla firm, a przecież w przypadku konstytucji o wyjątkach trudno mówić. Ale dziwię się, że z tego tylko względu ignoruje fakt, że np. w ostatnich 25 latach powstał w Polsce rynek kapitałowy i że rządzi się on swoimi prawami. W jeden gorset wszystkich uczestników obrotu gospodarczego nie da się już włożyć. I nie warto tego robić, nawet jeśli to psuje komuś piękną koncepcję bogatej w piękne hasła konstytucji.