Opasujący Ziemię mur wysoki i szeroki na 27 metrów – w tak obrazowy sposób eksperci opisują zużycie kruszyw w przeżywającym boom światowym budownictwie. Znakomita większość tych materiałów to piasek. Tak cenny, że ludzkość zaczęła go kraść
Coral Springs ma stać się symbolem prosperującej Jamajki: osiedle 500 domków jednorodzinnych powstaje na północnym wybrzeżu wyspy, zaś lokalne media hałaśliwie obwieszczają oddawanie kolejnych etapów wartej ponad 100 mln dol. inwestycji. Niewiele jednak brakowało, by projekt upadł, zanim jeszcze w ziemi posadowiono pierwsze fundamenty – bo deweloper postanowił zacząć od plaży. Pas białego piasku miał ciągnąć się na długości 400 m, w sumie na powierzchni równej pół hektara. Od niego zaczęto w 2008 r. prace: starannie usypano plażę, z jeszcze większą pieczołowitością wyrównano ją, posadzono palemki. Po czym planiści pochylili się nad budową domków. I prace by ruszyły, gdyby nie to, że plaża zniknęła.
– Trzeba było pięciuset wypakowanych po brzegi ciężarówek, by ją wywieźć – zachłysnęli się Jamajczycy. Odbiorców też nietrudno znaleźć – północna część wyspy usiana jest hotelami i osiedlami, których właściciele bez wahania kupiliby piasek na nowe plaże i inwestycje. Tymczasem nikt niczego nie widział ani nie słyszał. Nawet interwencja premiera kraju Bruce’a Goldinga spełzła na niczym. – Jest pewne podejrzenie, że niektórzy policjanci działali w zmowie ze złodziejami piasku – tłumaczył mętnie zastępca szefa jamajskiej policji. – Rzucono nam piaskiem w twarz, w szczególności zrobił to rząd, który nie widział nic, poza swoimi relacjami z kapitalistycznie nastawionym sektorem prywatnym – pisali na forach internetowych wyspiarze.
Projekt budowy Coral Springs zawieszono na kilka lat, dziś ponownie jest realizowany, choć z planowanych kilkuset domków oddano na razie do użytku ledwie kilkadziesiąt.
Piasek cenniejszy od złota
Tysiąckrotny wzrost PKB i trzykrotny wzrost ludności w ciągu pół wieku z 1,63 mln do 4,84 mln mieszkańców (1960–2010) – Singapurczycy mogliby mówić o wielkim sukcesie, gdyby nie to, że trzeba zagwarantować swoim obywatelom miejsce do zamieszkania. Dlatego azjatyckie miasto-państwo rośnie nie tylko w górę, ale też wydziera morzu tyle dna, ile tylko się da – głównie dosypując piasku i innych kruszyw na okolicznych płyciznach. Od 1973 r. „odzyskano” w ten sposób ponad 130 km kw. powierzchni, piątą część terytorium Singapuru. Rzecz jasna Singapurczycy nie używają w tym celu swojego piasku, bo lokalne zapasy skończyły się już u progu lat 80. – importują go za to z całego świata. Według szacunków przytaczanych przez Program Środowiskowy ONZ (UNEP) w ciągu ostatnich dwóch dekad wyspiarze kupili na całym globie 517 mln ton piasku, co czyni z azjatyckiego państewka największego importera piasku na globie.
Ale i to nic pewnego, bo oficjalne dane Singapurczyków wahają się w widełkach 130–140 tys. ton importowanego piasku rocznie. Gdyby zaś podsumować dane z innych azjatyckich państw, okazałoby się z kolei, że z kontynentu i pobliskich archipelagów przypłynęło do Singapuru 637 mln ton tego surowca. Przemytnicy mają więc używanie, zwłaszcza że oficjalne ceny za tonę piasku podskoczyły z 3 dol. w drugiej połowie lat 90. aż do 190 dol. w latach 2003–2005.
W większości piasek przypływa do Singapuru z Tajlandii, Indonezji, Kambodży i Malezji. W Kambodży na potrzeby wyspiarzy spustoszono lokalny odcinek delty Mekongu, a Indonezyjczycy alarmują, że proceder doprowadził już do zniknięcia ponad 24 wysepek archipelagu. Podobne obiekcje od dawna mają Malezyjczycy – Kuala Lumpur zakazało sprzedaży piasku sąsiadom na początku lat 90., inni zrobili to w ostatnich latach. Mimo to i z tego ostatniego kraju wciąż wypływa rzeka piasku: największy skandal korupcyjny, jakiego doświadczyli w ostatnich kilku latach Singapurczycy, wiązał się z wystawianiem lewych dokumentów przewozowych na malezyjski piasek, przypisujących surowcowi inne miejsce pochodzenia. Na dodatek ruchome granice wyspy zrodziły spory o przebieg granicy morskiej między dwoma azjatyckimi tygrysami.
A to tylko wierzchołek piaskowej góry. Do czołówki importerów tego surowca awansował Dubaj, który nieustannie realizuje spektakularne przedsięwzięcia architektoniczne – jak choćby sztuczne wyspy u brzegów emiratu. Kompleks Dżamira wymagał dostarczenia 186,5 mln m sześc. (385 mln ton) piasku plus 10 mln m sześc. skał – i zamknął się w sumie 12 mld dol. A niewiele dalej usypano podobny kompleks Jebel Ali, całość ukoronowano archipelagiem World Project, mającym odzwierciedlać mapę świata. Tylko na wybudowanie trzystu wysepek na potrzeby tego drugiego projektu wsypano do wody 450 mln ton piasku.
Można pomstować na zaborczość Singapurczyków czy ekstrawagancje szejków, ale za światową konsumpcję piasku odpowiada boom budowlany, który ogarnął cały świat. Chiny i Indie – kraje, w których w zeszłym roku musiano wstrzymać projekty budowlane z braku piasku – wraz z Japonią odpowiadają za 80 proc. rynku budownictwa mieszkaniowego na świecie. Potrzeby pierwszych dwóch szacuje się na 270 mln nowych mieszkań w ciągu najbliższej dekady. To dopiero początek. Według raportu „Global Construction 2025” opublikowanego przez Oxford Economics i Global Construction Perspectives rynek usług budowlanych na świecie ma w tym samym czasie urosnąć o 70 proc. i osiągnąć wartość 15 bln dol. (równowartość 13,5 proc. globalnego PKB). Wspomniane azjatyckie kolosy odpowiadają za znaczną część tego tortu, ale w czołówce rozbudowujących się państw są też USA, Kanada, Meksyk, Rosja czy Indonezja. 60 proc. tego wzrostu będzie zasługą państw rozwijających się – co akurat nie powinno dziwić, skoro w ślad za przenoszącym się globalnym bogactwem modernizuje się Azja Wschodnia, w Ameryce Południowej rządy Wenezueli czy Brazylii finansują szeroko zakrojone programy budowy mieszkań dla najbiedniejszych, a w Afryce rodzi się nowa klasa średnia.
Pytanie, czy starczy na to piasku. Z danych UNEP wynika, że co roku ludzkość wyrywa z ziemi od 47 do 59 mld ton rozmaitych surowców. Największy udział w tej puli mają piasek i żwir – od 68 do 85 proc. Na dodatek w wielu państwach – także tych rozwiniętych – brak zarówno wiarygodnych danych na temat wydobycia tych właśnie materiałów, jak i stosownych regulacji prawnych. Stąd UNEP próbuje szacować zużycie piasku i kruszyw na podstawie danych o produkcji cementu na beton (mieszanka cementu, piasku, żwiru i wody). W 2012 r. produkcja cementu w 150 krajach, które dostarczyły danych, sięgnęła 3,7 mld ton – co oznacza wykorzystanie sześcio- lub siedmiokrotnie większej ilości wspomnianych materiałów: od 25,9 do 29,6 mld ton w 2012 r. Stąd wspomniany na wstępie mur wokół globu. W murze należałoby, dodajmy, uwzględnić jeszcze całkiem reprezentacyjne wieżyczki: do produkcji betonu należałoby bowiem dorzucić projekty realizowane w miejscach takich jak Singapur czy Dubaj, podsypywanie asfaltowej powierzchni dróg czy produkcję przemysłową – choćby szkła.
Wydma na śmietniku historii
Wioska Szejk Sulejman w Delcie Nilu to właściwie zapadła dziura. Ze względu na przebiegającą niedaleko autostradę nikt w okolicy nie przejmuje się kręcącymi się ustawicznie ciężarówkami czy pojawiającymi się koparkami. Dlatego maszyna, która pojawiła się niedaleko wsi, kiedy tylko zelżał popołudniowy upał, nikogo nie zainteresowała. Zwłaszcza że wszystko zajęło kilkanaście minut: koparka wryła się w grunt, zebrała może 40 m sześc. czarnego piasku z Delty (powstaje, gdy niesiony przez rzekę muł zaczyna mieszać się ze słoną wodą Morza Śródziemnego wdzierającą się w głąb delty), załadowała tę górkę na pakę ciężarówki, po czym kierowcy obu pojazdów rozjechali się w przeciwne strony.
Scenkę obserwował zza pobliskiego wzgórza jeden z egipskich dziennikarzy. Dzięki niemu i jego kolegom ujawniono, że od czasu obalenia reżimu Hosniego Mubaraka złodzieje piasku dobrali się do złóż tego materiału w Delcie. Trudno im się dziwić: czarny piasek uchodzi za rarytas, nie tylko w budownictwie, ale też w elektronice, ceramice, papiernictwie, ba, przemyśle nuklearnym nawet – bo z surowca da się wycisnąć niewielkie ilości uranu. Złoża szabrowano w dzień i w nocy, przy świetle reflektorów. Transport ubezpieczały wypatrujące obcych dzieciaki. Na przydrożnych posterunkach policyjnych i w punktach zbierania opłat za przejazd autostradą nikt nie interesował się ładunkiem. Cała operacja przypominała szmugiel narkotyków.
Od 2005 r. obowiązuje w Egipcie zakaz nielegalnego wybierania piasku, ale reżim Mubaraka nie miał pomysłu na eksploatację tych złóż, podobnie jak ekipa Bractwa Muzułmańskiego, usunięta wraz z prezydentem Mohammedem Mursim przez armię. Nie ma go i obecna administracja wojskowa. Znaleźli go za to przemytnicy, którzy szerokim łukiem obchodzą jedenaście miejsc, w których czarny piasek eksploatowano legalnie, za to ryją dziury wokół wiosek w Delcie. Problem w tym, że jednocześnie pozbawiają okoliczne miejscowości jedynej naturalnej ochrony przed zalaniem wodami morskimi. – Istniejące wciąż wydmy, w ich obecnym stanie, nie będą mogły oprzeć się wodom morskim, jeśli poziom morza podniesie się choćby o pół metra – ostrzega geolog z Uniwersytetu Asjut Chaled Awdeh. – Są już widoczne wyłomy w tej naturalnej tamie, w grę wchodzi co najmniej trzynaście miejsc spustoszonych na potrzeby przemysłu budowlanego – dodaje.
To jeszcze jedna z konsekwencji rabunkowej eksploatacji piasku. Karaiby są dziś znacznie bardziej narażone na niszczycielskie uderzenia sztormów i huraganów, bo piaszczyste plaże nie hamują już żywiołów. Na Jamajce dotyczy to północnej części wybrzeży wyspy, również w okolicach Coral Springs. W Maroku, w okolicach Tangeru i Casablanki, słowo „wydma” stopniowo przechodzi do historii – wybrzeża zryto na potrzeby kwitnącego przemysłu budowania willi dla chętnie osiedlających się tu cudzoziemców. Zarówno na kojarzących się z luksusem Malediwach, jak i w balansującej na krawędzi skrajnej nędzy Republice Zielonego Przylądka piasek z dna leżącego nawet na głębokości kilku metrów wydobywają miejscowi nurkowie, na tyle zdesperowani, że wypływają na głęboką wodę, nie umiejąc nawet dobrze pływać. – Najbardziej szalona rzecz, jaką widziałem w ostatnim ćwierćwieczu – komentował na łamach tygodnika „Der Spiegel” badacz z Uniwersytetu Zachodnia Carolina Robert Young. – Mówimy o paskudnych, ciągnących się całymi milami, księżycowych krajobrazach, gdzie nie ma szansy przeżyć – dodawał.
Tego, co pod wodą, nie widać. A tam amatorskie „górnictwo” niszczy nie tylko poszczególne okazy fauny czy flory, ale paraliżuje całe ekosystemy, odpychając od brzegów wszystko, co żyje – co na dłuższą metę odbije się bolesną czkawką lokalnym rybakom. Jeszcze gorzej jest w rzekach: tam życie nie ma gdzie uciec, więc wymiera, a wypłukane koryta rzek stają się niestabilne. W Indiach, po wyszarpnięciu 12 mln ton piasku z jeziora Vembanad, powodzie w okolicy akwenu stały się częstsze i gwałtowniejsze. Dwa lata temu w Delcie Nilu po raz pierwszy w życiu mieszkańcy obudzili się nocą po pas w wodzie. Ryzyko zalania grozi również miejscom takim, jak Monterey Bay w Kalifornii czy niektóre miejscowości na wybrzeżu Bułgarii. Przed dramatycznymi wyborami stoi rząd Malediwów, który – aby zabezpieczyć stolicę państwa, Male – zabiera piasek z tych wysp, które nie mają szans przy prognozowanym wzroście poziomu wód w morzach i oceanach.
Ekolodzy pewnie dorzuciliby do tej listy jeszcze zanieczyszczenia powstające przy okazji plądrowania plaż czy dna, spaliny emitowane w czasie transportu czy emisję gazów związaną z wzrostem poziomu produkcji cementu. Ale takie koszty są w zasadzie niepoliczalne, większe wrażenie robią te przypadki, gdy złodzieje realnie „wejdą w szkodę”.
– Przekopali nasze pola, nie zważając w ogóle na to, że wkrótce będziemy zbierać z nich kukurydzę – lamentował Huang Chenghua, wójt wioski Heizhai w okolicy Pekinu, w rozmowie z dziennikarzami, którzy zjechali tam ze stolicy. – Teraz, w tych wielkich dziurach, jakie zostały, nie da się już nic uprawiać. Są kompletnie bezużyteczne – dorzucał. W tym przypadku partia nie pozostała obojętna: na dalekie rolnicze okolice metropolii rzucono patrole policyjne, by dniami i nocami pilnowały upraw. Ale to nie powstrzymywało złodziei: tylko w ciągu jednego dnia – a właściwie nocy – złodziejskie komando kompletnie zryło 20 ha ziemi uprawnej. Trudno się dziwić, skoro okoliczne kopalnie zaczęły skupować piasek po 100 yuanów (ok. 50 zł) za ciężarówkę. Ich zasoby i możliwości przerobowe zaczęły się kończyć w połowie poprzedniej dekady, a boom budowlany za Wielkim Murem w zasadzie nie ustaje.
Odkąd jednak o sprawie zaczęły pisać chińskie media, władze zdołały ukrócić proceder – przynajmniej na tyle, że złodzieje piasku nie są już tak bezczelni, jak kilka lat temu. W meksykańskim Cancun policja dokonywała spektakularnych nalotów na okoliczne hotele, sprawdzając, skąd pochodzi piasek na należących do nich plażach. W Liberii czy Sierra Leone rabunkowa eksploatacja wybrzeży skończyła się, gdy w regionie wybuchła epidemia wirusa ebola. Władze Filipin zabroniły wywożenia z kraju białego piasku nawet turystom, którzy potrafili wsypać garstkę plaży do pamiątkowego słoiczka: teraz „przestępcom” może grozić zarówno grzywna, jak i nawet trzymiesięczna odsiadka (być może w zależności od wielkości słoiczka). Problem w tym, że wszystko to są przejściowe triumfy lokalnych władz – dopóki zapotrzebowanie na piasek będzie tak duże, jak obecnie, „górników” nie zabraknie.
Z koncesją, albo i bez
Trzy lata temu mieszkańcy małopolskiej Rogoźnicy i kilku innych okolicznych miejscowości przeżyli chwilę co najmniej niepokoju, jeśli nie grozy. Jak się okazało, pewna firma wykopująca piasek pod miastem dokopała się do wód głębinowych. Nad źródłem zasilającym wodociągi w połowie gminy zawisła groźba skażenia – paliwem czy chemikaliami używanymi przy wydobyciu. Burmistrz zażądał przerwania prac, a gdy firma – mająca już na koncie kilka milionów ton wydobytego piasku, najprawdopodobniej na potrzeby powstających w kraju autostrad – odmówiła, zgłosił sprawę na policję. Przy okazji przekonując się, że piasek wydobywany jest nielegalnie.
W Rogoźnicy skończyło się na strachu, ale nielegalna eksploatacja piasku nie jest w Polsce niczym nadzwyczajnym. Na początku stycznia lokalne media obiegła informacja o nielegalnych wykopaliskach koło wsi Cygany na Pomorzu – i tym, eksploatowanym bez koncesji, złożem nie zainteresowałby się pies z kulawą nogą, gdyby nie to, że złodzieje piasku pracowali już niemal pod płotem miejscowego cmentarza, co wzburzyło mieszkańców. W Sicinach na Dolnym Śląsku jedna z firm wydobywczych zdążyła wykopać bez koncesji ponad 200 tys. m sześc. piasku – jakieś 373 tys. ton – zanim starostwo zaczęło się przyglądać jej działaniom i nałożyło na przedsiębiorstwo milionową karę. Pod Namysłowem na Opolszczyźnie eksploatacja złoża w jednym z okolicznych sosnowych lasków trwała niezauważenie dla lokalnych władz przez kilkanaście miesięcy. W Tarnobrzegu dwaj właściciele firmy wydobywczej mieli co prawda koncesję, ale na miejsce zupełnie inne niż te lokalizacje, z których pozyskiwali piasek. Na Podkarpaciu na prywatnych działkach już kilka lat temu pojawiły się pierwsze wyrobiska.
Kradzież piasku nie jest tak atrakcyjna medialnie, jak pospolita przestępczość. Przepisy wydają się pod tym względem stosunkowo jasne, choć ich przestrzeganie to inna sprawa. Bez koncesji piasek i żwir mogą wydobywać osoby fizyczne: pod warunkiem jednak, że robią to na własnej ziemi (użytkowanie wieczyste) i za wiedzą starosty, nie na sprzedaż – lecz wyłącznie na własne potrzeby (np. budowa domu) oraz w ilości do 10 m sześc. rocznie. Przy takiej ilości nawet próba sprzedawania pozyskanego materiału przyniosłaby może kilkaset złotych, skórka więc niewarta wyprawki.
Co innego dla osób prawnych – przede wszystkim spółek z branży wydobywczej. W sytuacji gdy w grę wchodzi ilość piasku do 20 tys. m sześc. oraz teren wielkości do 2 ha, muszą one uzyskać koncesję, zwykle starostwa. W przypadku większych ilości i obszarów – koncesję wydaje marszałek województwa. W rzeczywistości procedury takie są czasochłonne i kosztowne, zwłaszcza że od każdej tony wydobytego surowca trzeba zapłacić 74 gr opłaty eksploatacyjnej (w ciągu kilku ostatnich lat zwiększyła się ona o dobre 30 proc.). O ileż prościej, przynajmniej w ostatnich latach, było skierować ekipę w jakieś odludne miejsce w gminie, po czym – po kilku dniach czy tygodniach – porzucić wyrobisko. A zbyt był niemalże gwarantowany, ze względu na zapotrzebowanie budowniczych dróg: w latach 2007–2013 oddano do użytku ponad 2846 km tego typu obiektów. To oczywiście niewiele przy Chinach – gdzie tylko w 2013 r. zbudowano 146 tys. km dróg – ale wystarczająco, żeby napędzić szabrownictwo w całym kraju.
Niestety, wygląda na to, że nie ma też pomysłu, by zahamować ten proceder w najbliższych latach. Rady ekspertów ONZ sprawdzają się do haseł tyleż atrakcyjnych, ile w realiach krajów rozwijających się niezbyt realnych, np. optymalizacji istniejących budynków i infrastruktury, recyklingu gruzu z budynków i kamieniołomów, mielenia betonowych odpadów na podkłady do dróg, zwiększenia poziomu recyklingu butelek. Piarg z kamieniołomów mógłby też częściowo posłużyć jako zamiennik piasku w mieszankach betonowych, UNEP doradza również zastępowanie betonu materiałami powstałymi w wyniku recyklingu. Skądinąd eksperci tej agencji proponują też podwyższenie opłat eksploatacyjnych: np. stabilna i niska cena piasku w USA (różnica między poziomami cen z 1910 i 2013 r. to 4,50–6,70 dol.) nie motywuje do poszukiwania zamienników.
Księżycowe rady na księżycowe krajobrazy – można by sarkastycznie skwitować. Trudno jednak odmówić UNEP racji, gdy przypomnimy sobie ziejące pustką nadmorskie osiedla wybudowane w Hiszpanii, milionowe miasta budowane pośrodku pustkowia przez chińskich deweloperów czy choćby nasze rodzime pustostany, rozsypujące się po ćwierćwieczu – albo i więcej – bezczynności. Póki taniej jest postawić nowe, zamiast adaptować stare, wydm i plaż będzie ubywać.