Trzydzieści parę złotych, które w Polsce dokłada się do każdej wydobytej tony węgla, to zdecydowanie za dużo jak na nasze możliwości i trudno się dziwić, że większość z nas jest przeciwna, by pieniądze pochodzące z podatków szły dalej na wsparcie dla górnictwa.
Nie zaskakuje też specjalnie, że gremialnie nie jesteśmy za zamykaniem kopalń, zwalnianiem górników i pozbawianiem ich przywilejów. Każdy, kto cokolwiek wie o pracy w kopalni (a piszący te słowa pochodzi ze stron, gdzie dla wielu rodzin górnictwo jest podstawą bytu) albo chociaż oglądał kiedyś w telewizji relację z akcji ratowniczej w kopalni, wie dlaczego.
Górnictwem nie zarządza się u nas dobrze. Nie sposób zliczyć miliardy, które kolejne rządy przeznaczały na różnego rodzaju działania kryjące się pod niezwykle pojemnym określeniem „restrukturyzacja”. Pamiętamy o reformach rządu Jerzego Buzka, kiedy pracę w górnictwie straciło ponad 100 tys. osób i zatrudnianie tych samych górników kilka lat później, gdy w kopalniach zabrakło rąk do pracy. Pamiętamy batalię o górnicze emerytury, dziesiątki protestów i strajków oraz wielką niekonsekwencję rządzących.
Górnicy potrafią walczyć o swoje i choć nadpodaż węgla na światowym rynku stawia ich dzisiaj na słabszej pozycji, to mają w ręku potężny atut – węgiel jeszcze przez długie lata będzie Polsce potrzebny. A w zbawienne skutki kolejnej reformy, w dodatku przeprowadzanej pod presją podwójnych wyborów, jakoś trudno uwierzyć.