USA nie zorganizują Dnia Niepodległości bez pomocy Chin. Martwy Karol Marks zarabia więcej od nieżyjącego guru liberalizmu Adama Smitha. A ludzie z ruchu Occupy Wall Street, walcząc z korporacjami, dokładają się do bogacenia się swoich wrogów
Ogłoszona pod koniec września decyzja słynnej amerykańskiej rodziny Rockefellerów o porzuceniu paliw kopalnych na rzecz zielonych technologii sprawiła, że w grobie przewrócił się założyciel dynastii. Gdy w 1859 r. w USA wybudowano pierwszą rafinerię, John D. Rockefeller uznał biznes za przyszłość gospodarki. I nie pomylił się: założona przez niego firma Standard Oil w czasach największej świetności przerabiała 95 proc. ropy naftowej wydobywanej w Ameryce i to dzięki czarnemu złotu stał się pierwszym na świecie miliarderem. Jednak potomkowie postanowili obrać zupełnie inny kurs. – Mamy moralny obowiązek chronienia planety – powiedziała „Washington Post” Valerie Rockefeller Wayne, praprawnuczka słynnego magnata. Problem w tym, że zielone technologie to niezwykle brudny przemysł.
Dobrym tego przykładem jest chińskie miasto Baotou. W jego okolicach znajdują się jedne z największych na świecie złóż metali ziem rzadkich (REE), które są niezbędnym składnikiem zaawansowanych technologicznie urządzeń. Koło Baotou wydobywany jest m.in. neodym wykorzystywany do produkcji turbin wiatrowych i akumulatorów do aut o napędzie hybrydowym. Producenci tych ostatnich twierdzą, że samochody takie są przyjazne środowisku, bo emitują niewielkie ilości spalin. I tak jest, tylko nie wspominają o tym, że poziom rocznej emisji szkodliwych gazów przy wydobywaniu REE w dalekich Chinach jest pięciokrotnie wyższy od poziomu trucia amerykańskiego przemysłu naftowego i węglowego razem wziętych. Jak wygląda Baotou? W okolicy odkrywkowej kopalni powstał radioaktywny staw – a to za sprawą wydobywanego toru. W ciągu ostatnich 10 lat populacja wioski leżącej nieopodal eksploatowanych złóż zmniejszyła się aż sześciokrotnie – do zaledwie 300 osób. W rejonie Baotou notuje się ogromną liczbę zachorowań na raka płuc, trzustki i białaczkę.
Wolne od krytyki nie są i inne zielone pomysły. Duński ekonomista Bjorn Lomborg nie pozostawia suchej nitki na akcji „Godzina dla Ziemi”. Jej pomysł polega na tym, by każdego roku pod koniec marca miliony ludzi na całym świecie zrezygnowały z elektryczności na godzinę. Zdaniem pomysłodawców ma to przyczynić się do walki z globalnym ociepleniem. Jednak Lomborg nie ma wątpliwości – akcja nie tylko nie przyczynia się do redukcji emisji dwutlenku węgla, lecz wręcz powoduje wzrost produkcji szkodliwych gazów. Naukowiec przywołuje dane brytyjskiego operatora sieci elektrycznej, z których wynika, że spadek konsumpcji elektryczności w trakcie „Godziny dla Ziemi” zostaje zrekompensowany skokiem zapotrzebowania na prąd po jej zakończeniu. A na dodatek energooszczędne żarówki przy włączaniu pobierają z sieci znacznie więcej energii niż w czasie normalnego użytkowania.
To nie koniec ironicznych odsłon gospodarki. Niewielu z nas potrafi wskazać, gdzie leży Wybrzeże Kości Słoniowej, lecz wielu z nas wie, że to główny producent kakao, bez którego nie ma ulubionego deseru białej cywilizacji – czekolady. Każdego roku ten niewielki afrykański kraj produkuje ok. 1,6 mln ton kakao, co – według danych Deutsche Bank – stanowi 39 proc. światowej produkcji.
Drzewa kakaowca są z reguły uprawiane na niewielkich poletkach przez rolników, którzy nigdy nie poznają smaku czekolady. Ich dzienny dochód nie przekracza 7 euro, podczas gdy cena tabliczki czekolady w lokalnych sklepach wynosi równowartość 2 euro. – Nie mam pojęcia, co powstaje na Zachodzie z naszego kakao – mówi jeden z rolników w filmie „Pierwszy smak czekolady na Wybrzeżu Kości Słoniowej” („First taste of chocolate in Ivory Coast”), który wyprodukowała holenderska telewizja Metropolis TV.
Podczas gdy producenci kakao ledwie wiążą koniec z końcem, wielkie ryby biznesu potrafią zbić ogromny majątek. Mowa o Stevie Ballmerze, byłym szefie Microsoftu, który jest obwiniany o przegapienie mobilnej rewolucji przez ten koncern. Jednak na swoich menedżerskich porażkach Ballmer tylko się dorobił. Gdy w sierpniu 2013 r. ogłosił decyzję o rezygnacji ze stanowiska, wartość akcji korporacji podskoczyła o 7 proc., a tym samem jego majątek w ciągu zaledwie dnia powiększył się o 936 mln dol. Dla porównania wieść o śmierci Steve,a Jobsa sprawiła, że notowania Apple,a spadły o 7 proc.
Kolejnym przykładem rynkowego sarkazmu jest maska vendetty, która stała się ulicznym symbolem walki z chciwością wielkich korporacji oraz korupcją w polityce.
Szczególnie chętnie zakładali ją uczestnicy Occupy Wall Street i pokrewnych mu ruchów po wybuchu ostatniego kryzysu ekonomicznego. Rzecz w tym, że kupując ją, dorzucali kolejne tysiące do i tak już ogromnego budżetu koncernu medialnego Warner Bros., który posiada prawa do maski od 2006 r., gdy sfinansował filmową adaptację komiksu „V jak Vendetta”.
Warner Bros., którego ubiegłoroczny zysk wyniósł 30 mld dol., nie podaje, ile zarabia na masce. Jednak dziennik „New York Times” podał, że kosztująca w sklepach 6 dol. zabawka jest najbardziej popularnym gadżetem tego typu w największym sieciowym sklepie świata Amazonie: daleko w tyle zostawiła maski Batmana, Harry'ego Pottera czy Dartha Vadera. – Sprzedajemy ich ok. 100 tys. rocznie – powiedział „NYT” Howard Beige z Rubie's Costume, producenta gadżetu. Dla porównania inne maski znajdują rocznie ok. 5 tys. nabywców.
Warto przy okazji dodać, że maska – symbol walki z korporacjami – powstaje głównie w Meksyku i Chinach, których rządy oskarżane są o eksploatację pracowników. I nie traci ona na popularności do dziś. Widać ją było podczas ubiegłorocznych protestów w Turcji, Brazylii i Egipcie. Stała się prawdziwą zadrą dla rządów na całym świecie do tego stopnia, że w drugiej połowie 2013 r. Arabia Saudyjska zakazała jej sprowadzania i zakładania.
Na swego rodzaju embargo zdecydowały się też Stany Zjednoczone, gdy spostrzegły, że większość flag jest produkowana w Chinach. Na początku roku Kongres uchwalił ustawę zabraniającą Pentagonowi korzystania z flag wytworzonych poza granicami kraju. Choć od przełomowej wizyty prezydenta Richarda Nixona w Chinach, która stała się punktem zwrotnym w normalizacji stosunków tych dwóch państw, minęło ponad 40 lat, zatargów na linii Pekin – Waszyngton nie brakuje.
Tuż przed 25. rocznicą masakry na placu Tiananmen chińska cenzura zablokowała na terytorium kraju dostęp do wyszukiwarki Google. Choć korporacja wycofała się z tamtejszego rynku w 2010 r., internauci z Państwa Środka mogli korzystać z jej usług poprzez automatyczne przekierowanie na strony Google’a w Hongkongu. Agencja DPA podała, że nagle mechanizm przekierowania przestał działać. Na celowniku KPCh znalazła się również firma komputerowa Cisco, którą państwowe media oskarżyły o szpiegostwo. Pod koniec maja Pekin zakazał administracji korzystania z pecetów z system Windows 8, powołując się na konieczność zwiększenia bezpieczeństwa w internecie. Dostało się też firmie IBM, która obsługuje chiński sektor bankowy. Chiny zamierzają zastąpić serwery tej korporacji własnymi rozwiązaniami.
W tych wszystkich przypadkach chodzi nie tylko o ideologiczną niekompatybilność dwóch systemów politycznych, lecz także o geopolityczne rozbieżności. Chiny sprzeciwiają się amerykańskim dostawom broni do Tajwanu, który jest przez Pekin traktowany jako zbuntowana prowincja. W ramach odwetu amerykańskie władze przekonują konsumentów, by ci kupowali rodzime produkty. Ironia tkwi w tym, że najważniejsze amerykańskie święto – Dzień Niepodległości – nie może odbyć się bez chińskich producentów sztucznych ogni, do których należy 98 proc. amerykańskiego rynku.
4 lipca, w rocznicę uchwalenia Deklaracji Niepodległości w 1776 r., mieszkańcy największych miast oczekują na coroczny półgodzinny pokaz fajerwerków. W Nowym Jorku dom handlowy Macy’s organizuje pokaz nad rzeką Hudson już od ponad pół wieku. Co roku tysiące widzów gromadzą się w klubach i restauracjach z widokiem na rzekę, by obejrzeć widowisko. I nie zrażają się wysokimi cenami – w klubie Hudson Terrace za dobre miejsce trzeba zapłacić ponad 400 dol.
Tej historii daleko jednak do szczytu ironii w gospodarce. Wisienką na torcie jest to, że martwy Karol Marks przynosi większy dochód niż nieżyjący Adam Smith – twórca kapitalizmu. Zrządzenie losu sprawiło, że skromny grób Smitha znajduje się na mało znanym szkockim cmentarzu Canongate, zaś autor „Manifestu komunistycznego” spoczął w towarzystwie innych osobistości na słynnym londyńskim cmentarzu Highgate. By zobaczyć masywne popiersie Marksa, turyści muszą zapłacić ok. 4 funtów (ponad 21 zł) – tyle kosztuje wejście na cmentarz. Tymczasem odwiedzanie Canongate jest absolutnie bezpłatne.