Każdy Polak, nawet słabo zainteresowany polityką i sytuacją międzynarodową, musiał słyszeć o aneksji Krymu przez Rosję i wojnie na Ukrainie. Wie też, że nie jest to sytuacja obojętna dla naszego kraju. Ale komunikaty, które do nas docierają, nie są jednoznaczne. Raz od części ekspertów (np. przy okazji środowego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego) słyszymy, że w razie konfliktu musielibyśmy radzić sobie sami.
Innym razem jesteśmy uspokajani, że w razie czego pomoże nam NATO. W razie czego? – pewnie zastanawia się wielu takich jak ja, którzy wprawdzie mają głęboko wyryty w sercu i w głowie etos walki o wolność, ale nigdy broni w ręku nie trzymali. I mają świadomość, że patriotyzm dzisiaj mierzy się inną miarą. Poza tym kto dziś wierzy, że groźba otwartego konfliktu jest realna? Kto wierzy, że miliardy wydawane na wojsko w razie czego pozwolą nam się obronić?
Rzymianie mawiali: chcesz pokoju, szykuj się do wojny. I jakkolwiek schizofrenicznie by to brzmiało, ta maksyma nadal się sprawdza, szczególnie jak ma się po sąsiedzku państwo o mocarstwowych ambicjach, rządzone przez nieobliczalnego przywódcę. Inna rzecz, żeby te miliardy, które idą na armię z naszych kieszeni, wydawać z sensem.