Nawet o 20 proc. może się skurczyć w tym roku liczba producentów w branży mięsnej. O tyle samo na koniec roku może być mniej gospodarstw specjalizujących się w hodowli trzody chlewnej. Bo za granicą zbytu nie znajdziemy.
Andrzej Gantner, dyrektor Polskiej Federacji Producentów Żywności / Dziennik Gazeta Prawna / Wojtek Gorski
Ignacy Morawski, główny ekonomista Polskiego Banku Przedsiębiorczości / Media / mat prasowe
Mieczysław Twaróg, prezes Stowarzyszenia Eksporterów Polskich / Media / mat prasowe
Branża ocenia, że skutki embarga na eksport mięsa wieprzowego i przetworów do Rosji, które zaczyna obowiązywać od dziś, mogą być dramatyczne, bo trudno będzie znaleźć rynki zbytu, które zastąpiłyby ten bardzo znaczący kierunek. Już od końca stycznia obowiązuje zakaz eksportu mięsa wieprzowego do takich krajów jak Chiny, Japonia, Tajwan, Korea, Singapur, które razem z unią celną (obejmującą Rosję, Kazachstan i Białoruś) odpowiadają za połowę zagranicznej sprzedaży wieprzowiny z naszego kraju. Świńskie embargo to potężne uderzenie w sektor, którego rynek zbytu został w ubiegłym roku mocno ograniczony z powodu wprowadzenia zakazu uboju rytualnego.
Producenci domagają się pilnego rozwiązania problemu. Jak podkreślają, liczba rynków, na których istnieje możliwość sprzedaży polskiego mięsa i wyrobów, znacząco się skurczyła. Obecnie działa u nas ok. 2000 zakładów, z których 100 jest aktywnych na zagranicznych rynkach.
– Podbój nowych regionów, w tym perspektywicznej Afryki, Filipin, krajów arabskich czy amerykańskiego, może zająć od kilkunastu miesięcy do nawet kilku lat. A już teraz pojawia się potrzeba upłynnienia produktów, których nie będzie można sprzedać na Wschodzie – komentuje Tomasz Kubik, prezes zarządu Zakładów Mięsnych Biernacki, które 85 proc. rocznej produkcji, wynoszącej 60 tys. ton, wysyłały na eksport.
– Zwiększenie eksportu do krajów Unii nie wchodzi w grę. Polskie mięso i wyroby są mniej konkurencyjne, bo droższe przynajmniej o 10 proc. w stosunku do tych z Niemiec, Danii i Holandii, ze względu na mniejszą u nas skalę produkcji – mówi Witold Choiński, prezes zarządu Związku Polskie Mięso. Szacuje, że w krajach tych wytwarza się o 30–40 proc. więcej mięsa niż w Polsce.
– W Niemczech czy Holandii obowiązuje standaryzacja w produkcji. To oznacza, że wszystkie tuczniki są prawie tej samej wielkości, co ułatwia i przyspiesza rozbiór mięsa – podkreśla Piotr Zdanowski, współwłaściciel Zakładów Mięsnych Wierzejki, w których eksport generował 40 proc. obrotów wynoszących w 2013 r. 200 mln zł. Do tego dochodzi rozdrobnienie branży w naszym kraju, które też ma znaczenie dla cen wyrobów.
Nie można zapominać, że producenci z krajów UE ciągle mają możliwość eksportowania do Rosji czy na inne rynki dla nas zamknięte. Istnieje zagrożenie, że także dotychczasowy polski eksport na teren UE może zostać ograniczony. – Federacja Rosyjska zagroziła w piątek, że unijni producenci, którzy będą kupowali surowiec w Polsce, stracą możliwość eksportu na jej teren – informuje Witold Choiński.
Krajowy rynek nie jest w stanie przyjąć więcej mięsa wieprzowego. Jego spożycie spada. W 2013 r. wyniosło 38 kg na osobę, czyli o 2 kg mniej niż w 2012 r. Produkcja utrzymuje się na podobnym poziomie. W 2013 r. wyniosła 1,5 mln ton. Branża obawia się wojny cenowej. – Producenci mają kontrakty eksportowe zawarte na miesiące do przodu. Dlatego zwierzęta już są wyhodowane, a część wyrobów z nich gotowa. Ten towar trzeba gdzieś upłynnić – podkreśla Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Plus Banku. I dodaje, że 1–2 kwartały embarga oznaczać będzie znaczący wzrost podaży na rynku wewnętrznym. A to powinno przełożyć się na spadek cen mięsa. To może pociągnąć za sobą spadki cen drobiu. Takiej licytacji branża nie będzie w stanie prowadzić długo z powodu niskiej rentowności. W przetwórstwie sięga ona 2–3 proc., a w uboju jest bliska 0 proc. Dlatego kolejnym krokiem będzie ograniczanie produkcji. Bankructwa są nieuniknione. Wielu przedsiębiorców mówi o przebranżowieniu, bo mają dość niestabilnej sytuacji i trwających od lat wojen handlowych z Rosją. Piotr Zdanowski z Wierzejek podkreśla, że jego firma ma doświadczenie w branży spożywczej i na rynku budowlanym, więc myśli o zmianie profilu. Z kolei ZM Biernacki liczą na przywrócenie uboju rytualnego. Zapowiadają walkę w tej sprawie.
Na ograniczaniu produkcji ucierpią rolnicy. Dziś produkcja trzody chlewnej jest na najniższym poziomie od 40 lat. Oscyluje w okolicy 11 mln sztuk rocznie. Eksperci szacują, że ograniczony popyt może spowodować, że spośród 350 tys. gospodarstw specjalizujących się w hodowli świń do końca roku 20 proc. będzie musiało zmienić profil działania. Spadek pogłowia powinien z czasem nieco ustabilizować ceny na rynku. Pytanie tylko kiedy.
Dlatego, jak zauważa Wiktor Wojciechowski, pojawiający się problem z eksportem polskiej żywności powinien zostać rozwiązany na szczeblu unijnym. Działanie w tym kierunku jest po stronie rządu. Po pierwsze powinno dojść do dyskusji, jak chronić i certyfikować europejską żywność.
– Na bieżąco powinniśmy zaprosić teraz ekspertów z UE do polskich masarni, by zbadali i wystawili certyfikaty wysokiej jakości mięsa. W końcu problem nie dotyczy chorych zwierząt w hodowlach, ale dwóch dzików z jednego regionu kraju, które do tego trafiły tu z zagranicy. Rosji czy Białorusi takimi certyfikatami nie przekonamy, ale myślę, że Chiny dość łatwo – twierdzi Wiktor Wojciechowski.

Brakuje nam alternatywnych scenariuszy, które byłyby wdrażane w razie kryzysu

Problemu nie należy upatrywać w tym, że nasz system kontroli jest gorszy od tego stosowanego na terenie zachodniej Europy. Można nawet powiedzieć, że osiągamy lepsze wyniki. W ciągu ostatnich dwóch lat nie zdarzył się żaden incydent w branży żywnościowej, który zagroziłby życiu konsumentów. W Czechach były przypadki śmiertelne z powodu zatrucia metanolem, w Niemczech zaś żniwa zebrała Escherichia coli. Wykrycie ognisk afrykańskiego pomoru świń w naszym kraju należy więc traktować jak przypadek losowy. Do tego szybko zdiagnozowany i w stosunku do którego podjęto najlepsze z możliwych rozwiązań. Wytyczono strefę buforową, większą niż wymagają przepisy, wprowadzono stały monitoring stad.
Reakcja Rosji jest więc niczym nieuzasadniona – nie można zarzucić Polsce, że coś zaniedbała lub czegoś nie dopilnowała. Niestety, nie tworzy się u nas alternatywnych scenariuszy, które byłyby wdrażane w odpowiedzi na takie zdarzenia. Są tworzone dopiero po fakcie, co powoduje duży chaos i niepewność producentów.

Producenci artykułów spożywczych muszą szukać nowych rynków zbytu

Nałożone przez Rosję, Chiny, Japonię i Białoruś embarga oznaczają ogromne problemy polskich producentów, gdyż na rynki trzecie wysyłaliśmy ponad połowę eksportu mięsa wieprzowego. W krótkim okresie oznacza to znaczący spadek pogłowia, bo ani rynek wewnętrzny, ani europejski nie są w stanie wchłonąć nadwyżki.
Taka sytuacja uzmysławia, że producenci spożywczy, nie tylko trzody, powinni szukać nowych rynków zbytu. Na pewno są one w Azji oraz północnej i południowej Ameryce. Jednak biorąc pod uwagę bardzo wysoką jakość polskiego mięsa, uważam, że nasi eksporterzy mają szansę jeszcze więcej wysyłać do Europy. Problem polega na tym, że pozyskanie nowych kontraktów wymaga czasu.
Dlatego liczymy na wsparcie rządu. Oczekujemy efektywnego działania dyplomacji w celu zniesienia embarga na eksport mięsa i jego przetworów. Chcielibyśmy też wzmocnienia instrumentów wsparcia, w tym działań promocyjnych polskiego mięsa i innych artykułów rolno-spożywczych oraz wprowadzania eksporterów na perspektywiczne rynki.

Służby dyplomatyczne muszą wspierać eksporterów i promować polską żywność

Zakaz importu mięsa wieprzowego do Rosji, a w związku z tym wzrost podaży w Polsce, powinien obniżyć inflację o 0,1 pkt proc. Utrzymanie niskiego poziomu inflacji może skłonić Radę Polityki Pieniężnej do długiego utrzymywania niskich stóp procentowych. Niskie stopy procentowe powodują, że złoty jest słaby. Dodatkowo podczas kryzysu ukraińskiego jeszcze się osłabił. A to sprzyja eksporterom. W takich warunkach powinno im być łatwiej pozyskać nowe rynki zbytu.
To, co się dzieje na Wschodzie, może uderzyć nie tylko w producentów wieprzowiny, ale żywności w ogóle. Rząd poza działaniami miękkimi niewiele w tej sytuacji może zrobić. Ale może – np. finansując wyjazdy producentów żywności na targi i imprezy branżowe – ułatwić ekspansję na inne perspektywiczne rynki. Może także uruchomić nasze służby dyplomatyczne, by nie tylko bardziej wspierały eksporterów, pomagały im w nawiązywaniu kontaktów z potencjalnymi partnerami handlowymi, lecz także prowadziły działania promocyjne polskiej żywności.