Brytyjski rząd zaniżył cenę akcji sprywatyzowanej w zeszłym tygodniu poczty królewskiej. Taki zarzut pojawił się po ujawnieniu przez "Financial Times", że dwa banki inwestycyjne doradzały rządowi ustalenie wartości udziałów na poziomie 5 funtów, zamiast 3 funtów i 30 pensów za akcję.

Niemal natychmiast po prywatyzacji cena akcji Poczty Królewskiej skoczyła do 5 funtów i podniosły się głosy, że ministerstwo gospodarki sprzedało ją za półdarmo - kosztem podatników. Rząd bronił się, że to chwilowa zwyżka dowodząca, że inwestorzy uznali prywatyzację za dobry biznes. Nie zmienia to faktu, że dwa spośród siedmiu banków inwestycyjnych konsultowanych przez rząd słusznie określiły rzeczywistą wartość poczty, a wyceny pozostałych pięciu okazały się zaniżone.

Sprawą zajmie się teraz Komisja Gospodarcza Izby Gmin. Rzecznik ministerstwa Gospodarki wyjaśnia, że banki dokonywały wyceny poczty na długo zanim pojawiły się takie czynniki jak zachwianie rynku w Stanach Zjednoczonych i groźba strajku jej pracowników - a obie te kwestie wpłynęły na ustalenie ostatecznej oferty.

W tym tygodniu brytyjscy pocztowcy przegłosowali, że podejmą strajk 4 listopada, mimo że kilka dni wcześniej przyjęli darmowe udziały w firmie. Aby zmniejszyć zakłócenia, dyrekcja Poczty Królewskiej obiecuje po 300 funtów tym wszystkim, którzy nie podejmą strajku.