Odzież drożeje. Trudno wytłumaczyć to kosztami produkcji, bo te akurat maleją. Jednym z powodów są zimowe wyprzedaże – zanim sklepy obniżą ceny, muszą je podnieść. Dlatego z zakupami warto poczekać
Jeszcze latem odzież i obuwie taniały / Dziennik Gazeta Prawna
Na wiosnę tego roku analitycy przewidywali spadki cen odzieży i obuwia. Miało się do tego przyczynić coraz silniejsze spowolnienie gospodarcze i idący za tym spadek popytu na artykuły niebędące towarami pierwszej potrzeby. Tymczasem nie dość, że nie jest taniej, to jest nawet drożej. – Odzież wierzchnia na jesień i zimę kosztuje o 5 proc. więcej niż w ubiegłym roku – mówi Marek Szostak, dyrektor ds. marketingu i rozwoju w Wójcik Fashion Group.
Na próżno też szukać okazyjnych cen na metkach w marketach, które dotychczas słynęły z najtańszej odzieży na rynku. W tej chwili są one bliższe cenom z popularnych sieciówek niż tym z bazarów.
Sklepów, które trzymają ceny, wyraźnie więc ubywa. – W porównaniu do roku poprzedniego ceny naszych kolekcji pozostały bez zmian – informuje Dariusz Pachla, wiceprezes zarządu spółki LPP, która jest właścicielem takich marek, jak Reserved, House i Cropp. Nie zauważymy też zmian na metkach w innych popularnych sieciówkach w kraju. W H&M za koszulki czy spodnie, które co roku powtarzają się w kolekcjach, tyle że w innych wersjach kolorystycznych, trzeba zapłacić dokładnie tyle samo, ile w 2012 r., czyli 22,90 zł za bawełniany top dla chłopca i 39,90 zł za najtańsze dżinsy.
To jednak wyjątki, bo wiele firm zdecydowało się na podwyżki. I trudno to uzasadnić podniesieniem się cen surowców. – W tym roku ceny bawełny miały gwałtowne wyskoki. Jednak równie szybko spadały. Surowiec ten jest wyraźnie tańszy niż w pierwszej połowie 2011 r. – mówi Dorota Sierakowska, analityk BOŚ Banku. Jak dodaje, bawełna to jedyny surowiec do wytwarzania odzieży, którym handluje się w sposób regularny, dlatego łatwo ocenić jego wpływ na zmiany cen.
Eksperci tłumaczą podwyżki polityką producentów i handlowców. Sprzedaż detaliczna ubrań w naszym kraju rośnie, a klientów zachęcają promocje. Aby jednak je wprowadzić, najpierw należy podnieść ceny, by potem można je było obniżyć do poziomu pozwalającego na utrzymanie wysokiej marży. Trzeba to zrobić w dodatku w taki sposób, by skłonić klienta do wyższych zakupów. Stąd np. w CCC klient dostanie teraz 25 proc. zniżki przy zakupie drugiej pary butów. Daje to po 12,5 proc. na parę, podczas gdy w okresie wyprzedaży sieć na powitanie zaoferuje 20 proc. rabatu, by ostatecznie zejść nawet do 75 proc.

Powody podwyżek

By więc kupić okazyjnie, warto zaczekać. Już przed świętami będzie taniej. Sieci w końcu się ugną, choć teraz świetnie potrafią wytłumaczyć podwyżki.
Marek Szostak, dyrektor ds. marketingu i rozwoju w Wójcik Fashion Group, która szyje swoje wyroby wyłącznie w Polsce, mówi, że choć produkcja kosztuje mniej, to nie na tyle, by zrekompensować choćby rosnące koszty wynajmu powierzchni salonów w centrach handlowych. A te są indeksowane praktycznie co roku w związku z inflacją i rosnącym kursem euro. W efekcie, jak podkreślają właściciele sieci, w ciągu 5 lat czynsz za lokal może skoczyć nawet o 20–25 proc.
Brak obniżek to też efekt ciągłych wahań kursów głównych walut. To w nich opłacane są materiały i dodatki, z których potem produkowana jest odzież w polskich zakładach. Jak mówią właściciele sieci, więcej w tym roku kosztują nie tylko wypełnienia do kurtek czy płaszczy, lecz także futra.

Droga zagranica

Ciągle też niewielu producentów 100 proc. swojej kolekcji szyje w Polsce. Zdecydowana większość współpracuje z zakładami z różnych krajów, by w ten sposób zdywersyfikować ryzyko zmieniających się kosztów na poszczególnych rynkach. Za granicą zaś koszty produkcji stale rosną. Płaca pracownika wykwalifikowanego w Chinach sięga dziś 450–500 dol. miesięcznie. Szycie tam nie jest już więc o połowę tańsze niż w Polsce, jak jeszcze kilka lat temu. Teraz jest to najwyżej 30 proc. Do tego trzeba jeszcze doliczyć koszty transportu, które też wykazują tendencję wzrostową.
– Zlecamy w kraju na razie 2 proc. naszej produkcji. W 2012 r. zamówiliśmy w krajowych zakładach odzież za ok. 30 mln zł. W tym roku, jak sądzę, wartość ta przekroczy 40 mln zł – tłumaczy Dariusz Pachla, wiceprezes LPP. Poza tym, jak dodaje, firma szuka możliwości wytwarzania ubrań w Turcji. Nadal jednak głównymi krajami jej produkcji są Indie, Kambodża i Bangladesz.

Cena za jakość

Co innego dzieje się w branży obuwniczej. Tu coraz większą rolę odgrywa jakość, producenci szukają możliwości nawiązania współpracy z polskimi fabrykami. Wiedzą, że tylko w ten sposób mogą szybko reagować na potrzeby konsumentów, a te – jak wiadomo – są uzależnione od pogody, którą w naszym kraju ostatnio coraz trudniej przewidzieć. Dlatego Gino Rossi wytwarza tylko w Polsce. Coraz więcej na miejscu szyje też CCC. W tym celu spółka zaplanowała na ten rok rozbudowę zakładu z Polkowicach. Wyda na to co najmniej 40 mln zł. W 2013 r., jak zapowiadała, chce wyprodukować w fabryce już 2 mln par butów. To o 500 tys. więcej niż w 2012 r.
Zdaniem Piotra Nowjalisa, wiceprezesa CCC, przenoszenie produkcji do Polski jest konieczne, gdyż Chińczycy nie potrafią robić wysokiej jakości skórzanych butów. A na nie najbardziej rośnie popyt. W 2012 r. udział takich butów w sprzedaży spółki sięgał już 42 proc. Cztery lata temu było to 24 proc.
W tej branży akurat koszty produkcji w polskich zakładach rosną. Dlatego nie można się spodziewać tego, że buty będą taniały. Tym bardziej że skóry drożeją. Według GUS w lipcu produkcja wyrobów ze skór była o ponad 5 proc. droższa niż przed rokiem.
Nawet gdyby było inaczej, to spółki i tak starałyby się utrzymać korzystne dla siebie ceny. Próbują odrobić straty, które odnotowały na początku tego roku. Przypomnijmy: długa zima spowodowała, że kolekcja wiosenna w ogóle nie znajdowała nabywców. W efekcie ubrania i buty były wyprzedawane od czerwca do sierpnia, przy okazji sezonowej wyprzedaży kolekcji letniej. To, że straty były znaczące, widać zwłaszcza po wynikach spółek giełdowych. Na przykład LPP w pierwszym kwartale tego roku zanotowało 14-proc. wzrost przychodów, do 750,8 mln zł, a zyski firmy spadły o 42 proc., do 19,6 mln zł.
Z kolei CCC miał w I kw. 221,2 mln zł przychodu, czyli o 13,8 proc. mniej niż rok temu, i stratę w wysokości 39,6 mln zł, wobec 2,6 mln zł zysku rok wcześniej. Słabo wypadła też Grupa Kapitałowa Redan, właściciel marek Troll, Top Secret i Drywash. W I kw. odnotowała 12,2-proc. wzrost obrotów, do 97,9 mln zł, jednocześnie ponosząc stratę netto w wysokości 3,1 mln zł. Firmy stawiają więc na marżę, która pozwoli im na koniec roku wyjść na plus.
LPP, podsumowując wyniki za I półrocze, przyznało, że udało się osiągnąć w II kw. 59,2 proc. marży. Narastająco od początku roku wyniosła ona 57 proc., co oznacza, że była najlepsza w ciągu ostatnich czterech lat. W efekcie firma po sześciu miesiącach miała 1,741 mld zł przychodu, czyli o 23 proc. więcej niż przed rokiem, a jej zysk netto wzrósł o 25 proc., do 139,9 mln zł. Także grupie Redan udało się odrobić straty. Po I półroczu uzyskała 210,2 mln zł przychodów, co oznacza wzrost o 7,9 proc. w porównaniu do analogicznego okresu poprzedniego roku. Zysk sięgnął zaś nieco ponad 2,6 mln zł, względem ponad 5,5 mln zł straty rok wcześniej.

Taniej w promocji

Z drugiej strony sieci dbają o to, by konsumenci nie odczuli tak bardzo podwyżek. Ich receptą na osłodzenie życia jest zwiększony udział w akcjach rabatowych organizowanych przez popularne pisma o modzie (w październiku przygotowały je m.in. „In Style”, „Grazia” i „Elle”) czy międzysezonowe wyprzedaże, podczas których promocyjne ceny obowiązują tylko na wybrany asortyment.
Jak zauważają eksperci, wysokie ceny odzieży nie utrzymają się długo. Producenci, by przyciągnąć klientów, znowu będą musieli je uatrakcyjnić. Będą mieli ku temu motyw – w październiku ceny bawełny spadają. Ich chęć do obniżek może pobudzić także większa konkurencja. Na polski rynek wciąż wchodzą nowe marki. Przykładem mogą być COS, Celio i Sinsay.
Do tego producenci przyznają, że starają się obniżać koszty, choćby przez renegocjowanie umów najmu z zarządcami centrów handlowych. Ich celem jest oczywiście obniżenie stawek najmu. Taką akcję prowadzi obecnie LPP.

Uwaga, to podstęp

W marketach spożywczych przy wejściu pieczony jest chleb (odkąd zakazano rozpylania sprejem jego aromatu), bo jego zapach pobudza uczucie głodu i apetytu, przez co klient kupuje więcej. Podobne sztuczki stosuje się w sklepach z ubraniami. Wszystko, by zachęcać do zakupów. Jesteśmy pewni, że skorzystaliśmy z niezwykłej promocji, a w rzeczywistości ulegliśmy chwytom sprawnych marketingowców.

Oto niektóre z ich sposobów:

● Na każdej ścianie tablice ze znakiem procentu. Choć nie informują, ile procent i na co, mają przekonać klienta, że w sklepie trwa wielka wyprzedaż. Zwykle wieszaki z przecenionymi ubraniami są także, ale trik ma zachęcić do obejrzenia nowej kolekcji.

● Mieszanie ubrań przecenionych i nieprzecenionych lub stawianie ich bardzo blisko siebie w nadziei, że jak już klient przymierzy, to kupi to droższe.

● Upychanie rzeczy przecenionych w najdalszym końcu, tak by klient musiał przejść i zauważyć nowe kolekcje.

● Wywieszanie i ustawianie rzeczy najbardziej luksusowych na wysokości wzroku. Klient ma kupić tę droższą, bo tańsze już mu się będą mniej podobały.

● Promocje 5/10/15, czyli 5 proc. upustu na pierwszą rzecz, 10 proc. na drugą i 15 proc. na trzecią. W sumie klient dostaje jedynie 10 proc. obniżki, ale myśli, że otrzymał więcej.

● Bony zakupowe. Klient nie dostaje zniżki, tylko bon, który upoważnia go do zakupu po niższej cenie w przyszłości. Zwykle niedalekiej, bo bony działają w określonym terminie, by klient szybko wrócił i znowu wydał pieniądze.