Ci, którzy przejmą sklepy upadłego Bomi muszą odpowiedzieć sobie na pytanie – jaki model biznesowy gwarantuje przetrwanie placówki. Bo, jak mówi Mirosław Okonek, wieloletni prezes Bomi i jej współzałożyciel, w ostatnim czasie sieć była i dyskontem i drogimi delikatesami. Z jakim skutkiem - widzimy.

Tymczasem rynek na gorąco kalkuluje, ile gotówki potrzebuje Bomi, by przeżyć. Mało kto zastanawia się, czy konsumenci potrzebują tej sieci - pisze "Puls Biznesu".

Zarząd Bomi, wybrany do ratowania bankruta, zapewnia, że wierzy w spółkę. Ciężar ponad 220 mln zł długów ma dźwignąć 50 mln zł, których sieć sklepów pilnie poszukuje. W grę wchodzą różne scenariusze: od szybkiej redukcji zasięgu sieci przez franczyzę większości sklepów aż po ich sprzedaż.

Jest tylko pytanie: czy na markę Bomi i jej sklepy jest jeszcze miejsce na rynku?

I czy obecna sytuacja spółki to nie tylko efekt błędów poprzednich zarządzających tym biznesem, ale także rezultat normalnej, choć brutalnej gry rynkowej.
Gry, w której przegrywający kończy jak przeterminowany kawior.