W tym roku czeka nas najwyższy wzrost cen od dziesięciu lat. Zdaniem analityków, którzy wzięli udział w ankiecie „DGP”, całoroczna inflacja wyniesie 4,2 proc. Odpuści dopiero w przyszłym roku, gdy zwolni cała gospodarka.
W tym roku czeka nas najwyższy wzrost cen od dziesięciu lat. Zdaniem analityków, którzy wzięli udział w ankiecie „DGP”, całoroczna inflacja wyniesie 4,2 proc. Odpuści dopiero w przyszłym roku, gdy zwolni cała gospodarka.
W lipcu inflacja liczona rok do roku wyniosła 4,1 proc. Biorąc pod uwagę, że prognozy mówiły o 4,3 proc. oraz że jeszcze w maju wskaźnik wynosił 5 proc., wynik uznać by można za dobrą wiadomość. Wolniej rosły ceny żywności, spadły ceny odzieży i obuwia, a przestały rosnąć ceny paliw.
Niestety na tym dobre wiadomości się kończą. Zdaniem analityków i ekonomistów w sierpniu wzrost cen znowu przyspieszy. Wszystko z powodu zamieszania na rynku walutowym oraz znacznego osłabienia złotego. Strata na złotym skutecznie niweluje zyski wynikające ze spadku cen ropy na rynkach światowych – za paliwa na stacjach w sierpniu przyszło nam płacić rekordowe sumy, a to przełoży się na ceny innych produktów i usług w sierpniu. A jak będzie jesienią?
– W kolejnych miesiącach inflacja powinna hamować. Spowalnia wzrost gospodarczy Chin, USA, krajów Unii, a wraz z nim spadają ceny ropy. Już nie powinna bić rekordów, co przełoży się na spowolnienie wzrostu cen w Polsce – przekonuje Ignacy Morawski, ekonomista Polskiego Banku Przedsiębiorczości. Dodaje, że spowolnienie gospodarcze w Europie wpłynie na spadek konsumpcji.
– Są dwa czynniki ryzyka, które mogą nam podbić inflację. Pierwszy to ceny żywności. Co prawda na razie spadały, niemniej nie wiadomo, jak bardzo zaszkodziły zbiorom w Polsce ulewy. Do tego nadal nie wiadomo, jak w kolejnych miesiącach będzie zachowywał się złoty. Jeśli znów osłabnie, to przyczyni się do wzrostu cen – wyjaśnia Morawski.
Uśredniona prognoza ekonomistów ankietowanych przez „DGP” mówi, że w tym roku inflacja wyniesie 4,2 proc. To blisko prognoz NBP, który twierdzi, że wyniesie ona 4 proc. Całkowicie natomiast rozmija się z założeniami do tegorocznej ustawy budżetowej, w której rząd zapisał zaledwie 2,3 proc.
Od szybkiego i wyraźnego wzrostu cen możemy odpocząć dopiero w przyszłym roku, choć inflacja rekordowo niska również nie będzie. Zdaniem ekonomistów ukształtuje się na poziomie 3,1 proc. Na to, jak będzie w rzeczywistości, wpłynie głównie sytuacja gospodarcza na zachodnich rynkach i to, jak przełoży się ona na warunki w Polsce.
Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista BRE Banku, sądzi, że w przyszłym roku również będziemy mieli do czynienia z dużymi wahaniami kursów walut z tendencją do osłabiania się euro, a tym samym złotego. Do tego nie ma co liczyć na znaczną obniżkę cen ropy naftowej na światowych rynkach, a to wszystko może spowodować, że inflacja w Polsce wyniesie 3,7 proc.
W opinii Agnieszki Decewicz, ekonomistki Pekao S.A., ryzyko dla przyszłorocznych podwyżek cen stanowi także sytuacja budżetu. – Jeśli rząd zdecydowałby się na podwyżkę podatku VAT do 25 proc., to na pewno przełoży się to na wzrost cen – mówi.
Nie brakuje jednak optymistów. Eksperci TMS Brokers uważają, że inflacja zejdzie do 2,4 proc., czyli nawet poniżej celu Rady Polityki Pieniężnej. Głównym tego powodem ma być wyhamowanie konsumpcji i wzrostu eksportu związane ze spowolnieniem w Europie i USA, co wpłynie na osłabienie kondycji naszych przedsiębiorstw.
Polacy przestali oszczędzać, za to konsumują
Wartość depozytów gospodarstw domowych na koniec lipca wyniosła 439,7 mld zł. Od początku roku wzrosła o 4,4 proc., ale w porównaniu z czerwcem już tylko o 0,9 proc. – wynika z danych o podaży pieniądza opublikowanych przez NBP. Znacznie szybciej w tym czasie się zadłużaliśmy – od początku roku nasz portfel kredytowy urósł o 7,6 proc. – Wzrost kredytów zaciąganych przez osoby prywatne przyspieszył od maja. Może mieć to związek z wakacjami. Klienci zadłużyli się na zakup wycieczek, zaciągając krótkoterminowe kredyty. W kolejnych miesiącach, jak również na początku przyszłego roku, możemy być świadkami wyhamowania wzrostu kredytów – uważa Krzysztof Wołowicz, dyrektor departamentu analiz w TMS Brokers. Podkreśla, że na tak wysoki wzrost zadłużenia wpływ mogły mieć także zmiany kursowe. W lipcu złoty tylko w stosunku do franka osłabił się o ponad 8 proc. Podobny wpływ zmian kursowych na wzrost zadłużenia możemy także zobaczyć w danych za ten miesiąc.
W firmach kredyty ruszyły w marcu, ich wzrost jest stabilny, waha się w przedziale 1,3 – 1,8 proc. W sumie w porównaniu z końcem 2010 r. zadłużenie przedsiębiorstw zwiększyło się o 9 proc. – do 239,4 mld zł. Depozyty w tym czasie spadły o 4,8 proc. – do 172,5 mld zł. – Najwyraźniej przedsiębiorstwa dryfują. Nie mają potrzeb inwestycyjnych, w związku z tym trochę swój rozwój finansują kredytem, a trochę oszczędnościami – mówi Wołowicz.
Nie wyklucza także, że z powodu bardzo niskiego oprocentowania kredytów niektóre przedsiębiorstwa zdecydują się na przerzucenie części oszczędności w bardziej dochodowe aktywa, np. obligacje. Równocześnie w związku z sygnalizowanym przez firmy spadkiem nowych zamówień w kolejnych miesiącach ani nie wzrośnie znacząco popyt na kredyty, ani nie zobaczymy dużego spadku ich depozytów.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama