Wielkość unijnego budżetu, wysokość rabatów, kształt polityki rolnej - to sporne kwestie w debacie dotyczącej nowego budżetu UE. Negocjacje w tej sprawie rozpoczną się w czasie naszej prezydencji. Polska w tym czasie będzie musiała przyjąć rolę bezstronnego moderatora.

W poniedziałek w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych odbyła się debata pt. "Polska prezydencja a nowe ramy finansowe UE 2014-2020".

Pod koniec czerwca KE ma opublikować komunikat przedstawiający ogólne zarysy wieloletnich ram finansowych. Polska w czasie swojego przewodnictwa w UE będzie moderowała negocjacje. W czasie naszej prezydencji prace jednak się nie zakończą. Przejmie je kolejny kraj obejmujący przewodnictwo w UE - Dania.

"Od momentu rozpoczęcia polskiej prezydencji przypadnie nam trudna rola uczciwego pośrednika w negocjacjach. Państwo sprawujące prezydencję musi działać w interesie całej UE i reprezentować interesy całej UE" - mówił w czasie debaty analityk PISM ds. gospodarczych w UE Paweł Tokarski.

Zwrócił uwagę, że rola bezstronnego negocjatora nie będzie łatwa, bo jesteśmy głównym beneficjentem unijnego budżetu.

"Negocjacje zapowiadają się dosyć ciężko z uwagi na dużą rozbieżność interesów państw członkowskich i dodatkowy kontekst tych negocjacji, którym jest trudna sytuacja fiskalna państw członkowskich" - dodał.

"Jednym z głównych punktów spornych będzie wielkość unijnego budżetu"

"Jednym z głównych punktów spornych będzie wielkość unijnego budżetu (...) Obecne problemy fiskalne w państwach Unii powodują większą presję na szukanie oszczędności w budżetach narodowych, co przekłada się również na szukanie oszczędności w budżecie unijnym" - powiedział w czasie debaty analityk PISM Patryk Toporowski.

Za zmniejszaniem unijnego budżetu opowiadają się płatnicy netto (więcej wpłacający do budżetu niż z niego otrzymujący). Są to np.: Niemcy, Francja, Wielka Brytania, czy Szwecja. Kraje te oczekują, że w wieloletnich ramach finansowych wysokość budżetów rocznych będzie wynosić mniej niż 1 procent Dochodu Narodowego Brutto (DNB) wszystkich krajów Unii.

Po drugiej stronie barykady są państwa opowiadające się za zwiększaniem budżetu - tzw. beneficjanci netto (więcej dostający ze wspólnej kasy, niż do niej wpłacający). Wśród nich są kraje takie jak: Polska, Węgry, Rumunia, Bułgaria oraz Hiszpania i Portugalia. Chciałyby one, żeby budżety roczne wynosiły powyżej 1 proc. DNB Unii, czyli tak jak jest obecnie.

"Kolejnymi adwokatami zwiększania budżetu unijnego są instytucje UE, czyli Parlament Europejski, czy Komisja Europejska, które w naturalny sposób wykorzystują budżet, jako narzędzie do sprawowania władzy w UE. Im większy budżet, tym większa władza" - zaznaczył Toporowski.



Jak wynika z debaty w PISM, innym punktem spornym w czasie polskiej prezydencji będzie polityka spójności. Jej celem jest wyrównywanie poziomu życia w całej Wspólnocie, poprzez pomoc słabiej rozwiniętym regionom UE. Właśnie dzięki tym środkom do Polski szerokim strumieniem płyną unijne pieniądze, czyniąc z naszego kraju głównego beneficjenta budżetu Unii.

"Tu niestety nie ma dobrych wiadomości. Największe państwa członkowskie, czyli te, które mają największą siłę polityczną, są za ograniczeniem wielkości środków w tej polityce. Przykładowo Niemcy proponują ograniczenie tej polityki do najbardziej potrzebujących regionów" - mówił analityk PISM.

Z polskiego punktu widzenia sytuację poprawia fakt, że polityka spójności ma realizować Strategię "Europa 2020", która jest nowym, długookresowym programem rozwoju społeczno-gospodarczego Unii Europejskiej.

Zupełnie inaczej wyglądają podziały w przypadku wspólnej polityki rolnej, która jest największą pozycją w budżecie unijnym. Za jej ograniczeniem opowiadają się: Wielka Brytania, Niemcy i Szwecja, natomiast za utrzymaniem - Francja, której szczególne zależy na dopłatach bezpośrednich dla rolników.

Polska, a także np. Węgry, opowiada się za zapewnieniem podobnych warunków konkurencji na rynkach rolnych między poszczególnymi państwami członkowskimi.

Kolejną osią sporu będzie kwestia nowych "zasobów własnych"

Kolejną osią sporu podczas negocjacji nad nowymi ramami finansowymi UE będzie kwestia nowych "zasobów własnych", czyli nowych form finansowania działań Unii. Debata na ten temat toczy się już od dłuższego czasu. Eksperci oczekują, że teraz, tak jak podczas prac nad poprzednią perspektywą finansową Wspólnoty, dyskusja się nasili.

W minionym roku Komisja Europejska zaproponowała sześć nowych sposobów na zwiększenie wpływów własnych do unijnej kasy. Wśród nich jest: opodatkowanie rynków finansowych, sprzedaż uprawnień do emisji gazów cieplarnianych, podatek lotniczy, unijny VAT, podatek energetyczny, a także unijny CIT (podatek dochodowy od osób prawnych).

"Spora większość, zwłaszcza dużych państw członkowskich, jest przeciwna wprowadzaniu tzw. podatku europejskiego; czują obawę przed oddaniem kompetencji fiskalnych na wyższy poziom. Z drugiej strony, brakuje państw, które otwarcie opowiadają się za tymi propozycjami" - podkreślił Toporowski.

Polska np. zwraca uwagę, że ewentualny dodatkowy wkład do budżetu UE musi być związany z zamożnością krajów. Warszawa odrzuca możliwość finansowania unijnej kasy przez sprzedaż uprawnień do emisji gazów cieplarnianych, bo wówczas zapłacilibyśmy zbyt wysoką składkę w porównaniu do naszej zamożności.

Kontrowersyjną kwestią będzie też debata na temat rabatu brytyjskiego. Londyn w latach 80. wywalczył sobie upust w wysokości składki wpłacanej do unijnej kasy, argumentując, że więcej wpłaca do budżetu UE niż z niego otrzymuje, a mając niewielki sektor rolniczy, w małym stopniu korzysta z dotacji dla rolnictwa.

"Większość państw jest przeciwna dalszemu istnieniu tego rabatu uważając, że jego miejsce i uzasadnienie już jest nieaktualne" - podkreślał analityk PISM. Dodał, że pojawiają się też argumenty, iż rabat brytyjski i inne mechanizmy, z których korzystają inne państwa, sprawiają, że system finansowania UE jest nieczytelny.