Postawa rządu wobec przedsiębiorców przez ostatnie cztery lata była pełna kontrastów. Z jednej strony deklaracje ułatwień, z drugiej – duża nieufność.
/>
Filozofia działania PiS, zarysowana w trakcie poprzedniej kampanii, zakładała głęboki ukłon w stronę krajowego kapitału oraz pchnięcie biznesu do działania w pożądanym przez państwo kierunku. Ukłonem była choćby obietnica wprowadzenia podatku od sprzedaży detalicznej, który miały płacić zagraniczne sieci handlowe, na czym mali by zyskali. Pchnięcie uzasadniały opowieści o miliardach zalegających na firmowych kontach, które warto byłoby wydać na inwestycje pro rozwojowe.
Polityczna rzeczywistość zweryfikowała te zamierzenia, ale założenia filozofii się nie zmieniły. I choć rządzącym zabrakło odwagi, by wprowadzić podatek od niepracującego kapitału, to przykładów dociskania jednych przedsiębiorców i oraz dopieszczania innych mieliśmy sporo.
Piękne deklaracje i podatkowa mitręga
Według Łukasza Kozłowskiego, ekonomisty Federacji Przedsiębiorców Polskich, bardzo trudno o jednoznaczną odpowiedź na pytanie, czy warunki prowadzenia biznesu poprawiły się za rządów PiS, czy się pogorszyły. – Z jednej strony mamy Konstytucję biznesu czy pakiet 100 zmian dla firm. Wprowadzono pożądane rozwiązania, jak choćby zasadę domniemania uczciwości oraz regułę przyjaznej interpretacji, która wszystkie wątpliwości nakazuje rozstrzygać na korzyść biznesmena. Ale ciągle otwarta jest kwestia przełożenia tych zasad na praktykę działania organów administracji publicznej – mówi Kozłowski.
Zmiany legislacyjne podobają się też innym organizacjom biznesu. Związek Przedsiębiorców i Pracodawców w raporcie podsumowującym cztery lata PiS u władzy na jednym z pierwszych miejsc wymienia Konstytucję biznesu, czyli pakiet pięciu ustaw, spośród których najważniejsze jest prawo przedsiębiorców. ZPP wymienia całą listę rozwiązań, za które chwali rząd. Choćby przywrócenie zasady, że co nie jest prawem zabronione, jest dozwolone, czy wprowadzenie działalności nierejestrowanej, z której przychód nie przekracza w żadnym miesiącu kwoty 50 proc. minimalnego wynagrodzenia – to ukłon w stronę najmniejszych firm. Dla wszystkich startujących w biznesie korzystnym rozwiązaniem jest z pewnością zniesienie obowiązku opłacania składek na ubezpieczenia społeczne przez pierwsze sześć miesięcy prowadzenia działalności. ZPP po dodatniej stronie bilansu rządów PiS wymienia jeszcze m.in. zwiększenie progu przychodów, po przekroczeniu którego firma musi prowadzić pełną księgowość, mały ZUS, czyli składki na ubezpieczenia społeczne najmniejszych przedsiębiorców zależne od ich przychodów. Przedsiębiorcom podobają się też ułatwienia w sukcesji firm czy likwidacja męczących administracyjnych obowiązków, jak np. konieczność okresowych szkoleń bhp dla pracowników na stanowiskach najmniej zagrożonych wypadkami. I, co szczególnie podkreśla ZPP, możliwość odliczania od podstawy opodatkowania 100 proc. wydatków przeznaczonych na badania i rozwój (B+R).
Ponadto międzynarodowe rankingi, jak Doing Business czy Paying Taxes, pokazują, że prowadzenie działalności gospodarczej w Polsce wcale nie stało się łatwiejsze. Biznes nie najlepiej zniósł walkę o poprawę ściągalności podatków. Cel rządu – ograniczenie nadużyć, zwłaszcza w VAT – był słuszny. Jednak jego realizacja przyniosła kilka przykrych skutków ubocznych. Wprowadzenie takich narzędzi, jak jednolity plik kontrolny, wydłużyło czas, jaki przedsiębiorcy spędzają przy rozliczaniu podatków. To niedobrze wpływa na pozycję Polski w międzynarodowych zestawieniach rankingach warunków prowadzenia biznesu. Przykład to zestawienie Paying Taxes, które Bank Światowy robi we współpracy z firmą doradczą PwC. Z raportu opublikowanego w ubiegłym roku (najnowszej edycji jeszcze nie ma) wynika, że czas potrzebny do obsługi podatków znacznie się w Polsce wydłużył i wyniósł w 2017 r. aż 334 godziny w roku. Rok wcześniej było to 260 godzin. Czas, liczba podatków oraz poziom ich skomplikowania klasyfikowały wówczas Polskę na 51. miejscu w tym światowym zestawieniu. Rok później była to już 69. lokata. Podatki są bardziej absorbujące w Polsce niż na Białorusi, bo tam rozliczenia zajmują 184 godziny rocznie. Zresztą w 2017 r. polskie firmy musiały ślęczeć nad podatkami znacznie dłużej niż ich konkurenci ze wszystkich państw sąsiednich. Na Słowacji rozliczenie trwało 192 godziny rocznie, w Czechach 230 godzin, 99 godzin na Litwie i 218 godzin w Niemczech. Nawet Węgry, które w wielu obszarach polityki gospodarczej i społecznej były wzorem dla naszego rządu, są bardziej przyjazne firmom. Przedsiębiorcy znad Balatonu walczą z podatkowymi formularzami przeciętnie 277 godzin rocznie.
Z tego samego powodu – czyli coraz większego administracyjnego obciążenia, związanego z podatkami – Polska spadła w rankingu Doing Business. To zestawienie też robi Bank Światowy, ale bierze się tu pod uwagę więcej czynników niż w Paying Taxes. W edycji na ten rok, opublikowanej pod koniec 2018 r., zajęliśmy 33. miejsce. Rok wcześniej była to 27. pozycja. Autorzy Doing Business chwalą nas np. za dobrą obsługę handlu międzynarodowego. Ale ponownie mitręga podatkowa psuje ten obraz.
Dużych trzeba wziąć pod lupę
Trzeba pamiętać o dużej nieufności wobec największych firm, z jaką PiS rozpoczął rządy. Instytucje finansowe – głównie banki – zostały objęte podatkiem bankowym, mało brakowało, a podobną daninę płaciłyby sieci handlowe (możliwe, że rząd wróci do tego pomysłu po wyborach). Dużych przedsiębiorców wzięto pod lupę też w inny sposób: ich dane podatkowe stały się jawne – presja społeczna miała ich skłonić do uczciwego rozliczania się z fiskusem.
Łukasz Kozłowski wymienia jeszcze inne działania, np. zmiany w ustawie o odnawialnych źródłach energii, które uderzyły w rynek i spowodowały, że z dnia na dzień finansowanie takich projektów przestało być opłacalne. – Potem prawo zmieniono, ale pozostało poczucie niepewności. Kolejną inicjatywą jest ustawa antylichwiarska przygotowana przez resort sprawiedliwości, która może utrudnić działanie firmom oferującym niskokwotowe i krótkoterminowe pożyczki – mówi ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich.
Takich sektorowych grzechów rządu PiS jest więcej. Choćby ustawa apteka dla aptekarza, która uderzyła w sieci farmaceutyczne – trudno uzyskać zezwolenie na nowe otwarcie apteki, gdy na danym terenie działają już takie placówki. Czy zakaz handlu w niedzielę – nie ograniczył obrotów największych, za to małe sklepy, które miały skorzystać na nowych rozwiązaniach, nadal upadają.
Na drugim biegunie znalazły się mikrofirmy, na które rząd PiS chucha i dmucha. – Wprowadzenie małego ZUS to jeden z przejawów tej polityki. Można się spierać o jej efekty, ale faktem jest, że część przedsiębiorstw znikała z rynku po upływie okresu stosowania obniżonych składek ryczałtowych, w obliczu obowiązku opłacania pełnego ryczałtu na ZUS. Uzależnienie składek od przychodów sprawia, że nie będzie takiego szokowego podniesienia obciążeń, co było barierą dla wzrostu firm – mówi Kozłowski.
Dopieszczanie dotyczy też mniejszych spółek prawa handlowego i płatników podatku od osób prawnych (CIT) – to właśnie rząd PiS wprowadził dodatkową 9-proc. stawkę. Każda firma, której przychody w ciągu roku nie przekroczą równowartości 1,2 mln euro, może rozliczyć się według obniżonej stawki. Można dyskutować, czy wprowadzenie takiego rozwiązania ma sens, skoro większość podatników wykazuje straty i podatków nie płaci, niemniej jednak sygnał wysłany przez administrację jest jasny.
Krytycy gospodarczych poczynań rządu wytykają mu, że hołubienie małego biznesu może mieć niekorzystne skutki uboczne. Na przykład taki, że nie będzie się opłacało zwiększać skali działalności gospodarczej, tworzyć jednej silnej organizacji, tylko rozdrabniać ją na mniejsze podmioty. Instrumenty wsparcia stosowane przez rząd rzeczywiście mogą do tego zachęcać. Może mniej jest to widoczne w przypadku małego ZUS, gdzie składka rośnie proporcjonalnie do przychodów aż do osiągnięcia wartości ryczałtu na ZUS, na dodatek z preferencji można korzystać tylko przez 3 lata w ciągu 5 lat prowadzenia biznesu. Ale w przypadku CIT osiągnięcie progu działa jak gilotyna. Nie dość, że się płaci od razu 19 proc. podatku, to jeszcze od całej kwoty, nie tylko nadwyżki ponad 1,2 mln euro. Niektórzy eksperci uważają, że to może zniechęcać do rozwoju biznesu, bo spółki mogą próbować sztucznie przesuwać swoje dochody na kolejny rok albo się dzielić, tylko po to, by utrzymać status małego podatnika. Ekonomiści Forum Obywatelskiego Rozwoju, którzy również dokonali podsumowania rządów PiS, są zdania, że takie rozwiązania hamują powstawanie średnich i dużych firm, których mamy zbyt mało. To dlatego, ich zdaniem, celu, jaki stawiał sobie premier Mateusz Morawiecki, u progu kadencji minister odpowiedzialny za rozwój, czyli zwiększenia liczby średnich i dużych podmiotów do 22 tys., nie udało się osiągnąć. A szkoda, bo to właśnie średnie i duże przedsiębiorstwa są najbardziej innowacyjne. A na innowacjach i gospodarce opartej na wiedzy rządowi bardzo zależało.
Łukasz Kozłowski z FPP zwraca jednak uwagę, że rozliczanie firm z małych wydatków na badania i rozwój może być nieco przedwczesne. Pełne odliczenie 100 proc. wydatków na badania i rozwój obowiązuje od początku 2018 r., tymczasem dane o wielkości tych wydatków publikowane przez GUS na razie są z 2017 r. Jeszcze później, bo od początku tego roku, wszedł IP Box, czyli możliwość stosowania 5-proc. stawki CIT i PIT przez firmy, które uzyskują przychody z komercjalizacji własności intelektualnej. – Wpieranie wydatków na innowacje to pozytywny przykład. Na pierwszy rzut oka wygląda to dobrze, ale rząd nie powinien w tym przypadku spoczywać na laurach. Bo wydatki B+R, zwiększenie innowacji w firmach to nadal duże wyzwanie – mówi Łukasz Kozłowski. Z jego perspektywy problem nie polega na dopieszczaniu małych firm, co miałoby blokować ich rozwój, bo o wiele większym kłopotem jest utrzymywanie permanentnego stanu niepewności w otoczeniu biznesu. – Jedną z największych bolączek w tej kadencji było poczucie braku stabilności. I nie chodzi o konkretne ustawy wprowadzane w życie, ale o zapowiadane projekty zmian, nad którymi dyskutowano miesiącami, utrzymując ten stan. Przykład to likwidacja limitu 30-krotności średniej płacy, powyżej którego nie płaci się składek na ZUS. Wydawało się, że po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego temat jest zamknięty, tymczasem powrócił przy okazji prac nad przyszłorocznym budżetem – mówi ekonomista.
Na tym jednak katalog niepokojów się nie kończy, co więcej, właśnie został wydłużony. Najważniejszy nowy punkt to plany śmiałych podwyżek płacy minimalnej. Choć faktyczne skutki tego pomysłu będzie można ocenić dopiero po upływie kolejnej kadencji.
Czas potrzebny do obsługi podatków znacznie się w Polsce wydłużył i wyniósł w 2017 r. aż 334 godziny. W ubiegłym było to 260 godzin