Przez ostatnie dwa lata tylko raz inwestor zapytał mnie o kwestie związane z praworządnością. Był to Polak zarządzający amerykańskim funduszem inwestycyjnym – mówi DGP Tomasz Pisula, prezes Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu.
Z czym pan jedzie do Krynicy?
Chcemy pokazać, że zrealizowaliśmy kolejny element Planu Morawieckiego. Dwa lata temu premier właśnie w Krynicy obiecywał rewolucję w systemie dyplomacji gospodarczej. Zaraz potem zlikwidowaliśmy w całości niewydolny system wydziałów promocji handlu i inwestycji – funkcjonowały one przy polskich ambasadach jako oaza PRL w III RP. Te placówki zostały zamknięte, a my w kilkanaście miesięcy otworzyliśmy sieć nowych.
Tomasz Pisula, prezes Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu / Dziennik Gazeta Prawna
Rebranding?
Nie. WPHI były wynikową różnorakich zaszłości historycznych. Tworzono je tam, gdzie państwo polskie dysponowało mieszkaniem czy lokalem firmowym. Po 1989 r. nie było wiadomo, co z tym robić. Część trafiła do MSZ, część do Ministerstwa Gospodarki, gdzie stworzono wokół nich struktury kadrowe rekrutujące się z weteranów handlu zagranicznego. Zrobił się z tego system emerytalny, a świat się zmieniał, Polska się zmieniła. Wszystkie nasze działania mają jeden cel: stworzenie polskim firmom globalnej sieci wsparcia analogicznej do tej, jaką mają ich konkurenci z krajów rozwiniętych gospodarczo. Dla nas Plan Morawieckiego to orientowanie polskiej gospodarki na zewnątrz.
Każdy rząd zapowiadał aktywną dyplomację gospodarczą.
Jednak dopiero my to zrobiliśmy, i to jest ta różnica. Wyraźnie rozrzedziliśmy siatkę w Europie Zachodniej, bo 80 proc. polskiego eksportu i tak tu trafia bez większych problemów. Rozbudowaliśmy siatkę na pozostałych kontynentach, w Azji, Afryce czy Ameryce Południowej. Mój zastępca jest właśnie w RPA i uruchamia placówkę w Johannesburgu. Aktywnie działamy też w Azji, dopiero co wróciliśmy z Australii, gdzie przy okazji wizyty prezydenta RP organizowaliśmy bilateralne forum przemysłu wydobywczego i spotykaliśmy się z dużymi funduszami inwestycyjnymi. Działamy w miejscach, które dotychczas były niejako poza sferą zainteresowania ze strony polskiej administracji gospodarczej. Jeśli polski przedsiębiorca mógł tam wcześniej liczyć na jakąś pomoc, to głównie ze strony ambasady, a ta ze względu na ograniczenia dyplomatyczne nie mogła zbyt wiele. Ambasady najczęściej koncentrowały się na obsłudze potrzeb największych polskich spółek, w tym głównie należących do Skarbu Państwa. My dobro polskiej gospodarki widzimy w korzyściach polskich firm, zdobywanych na rynkach całego świata. Żeby upowszechnić tę optykę w administracji, musieliśmy sięgnąć po zupełnie nowe kadry.
Dużo?
70 proc. w skali agencji to zupełnie nowe osoby.
A w biurach zagranicznych?
Prawie 100 proc. Ze starego systemu zatrudniliśmy nie więcej niż pięć osób. Zależy nam na pozyskiwaniu tych, które mieszkają poza Polską, ale mają związek z krajem, są dynamiczne i potrafią zawierać relacje. Zależy nam na tym, aby nasi pracownicy byli zakotwiczeni w miejscowych realiach. Dosłownie w kilkunastu tylko przypadkach wysłaliśmy kogoś z Polski, gdy mieliśmy trudności ze znalezieniem kandydatów na miejscu. Z reguły korzystamy z usług osób po zagranicznych uczelniach i, co oczywiste, władających językami. Staramy się zatrudniać osoby, które będą wiarygodne dla polskich i tamtejszych środowisk biznesowych.
Czym się różni model nowej wersji polskiej dyplomacji od poprzedniego?
Nie jesteśmy urzędem, jesteśmy firmą, która stara się obsłużyć klientów. W ten sposób patrzymy na podmioty, które się do nas zgłaszają. Co ciekawe, sama agencja ma formułę spółki KSH. To pewna zaszłość historyczna, ale w tym przypadku dość słuszna. Celem naszych placówek nie jest uzasadnienie smutnego faktu swojego istnienia, tylko obsługa firm na zagranicznych rynkach oraz ściąganie inwestycji zagranicznych do kraju. Pomagamy przedsiębiorcom na miarę naszych możliwości i szyjemy obsługę pod wymagania klientów.
Jakie są najbardziej skuteczne instrumenty wsparcia eksporterów?
Patrząc na polski eksport czy transakcje międzynarodowe, uważam, że mamy trzy główne słabości, którym staramy się zaradzić w ramach grupy Polskiego Funduszu Rozwoju. Pierwszą jest to, że dotychczas jako Polska zupełnie nie mieliśmy ludzi za granicą, którzy na bieżąco szukaliby okazji biznesowych dla polskich firm. Drugim elementem jest słabość kapitałowa. Patrząc na konkurencję ze strony Niemiec, Belgii czy Holandii, widać, że stać ich na równoległe prowadzenie wielu wymagających finansowo projektów biznesowych. Mają pieniądze na to, żeby się czasem pomylić bądź długo czekać na ewentualne zyski. Inaczej o ekspansji myśli niemiecki koncern z miliardem euro rocznego przychodu, a inaczej nawet duża polska firma, dla której ewentualna porażka na zagranicznej transakcji to być albo nie być. Słabość kapitałowa to wada, której częściowo mogą zaradzić instrumenty grupy PFR – fundusz ekspansji zagranicznej albo pożyczka z BGK. Niestety mamy mniejszą tolerancję ryzyka niż nasza konkurencja, która działa na całym świecie. Trzecią naszą słabością jest duże i skądinąd uzasadnione zadowolenie z polskiego eksportu do krajów Unii Europejskiej. Wiele lat wzrostu gospodarczego w UE przyzwyczaiło nas do myślenia, że korzystna koniunktura w Unii jest dana raz na zawsze. A tak nie jest. Dlatego powinniśmy szukać przyszłych lewarów dla naszego biznesu właśnie teraz, gdy nas na to stać. Stąd właśnie teraz warto sprawdzić, czy można coś sprzedać np. do Indii czy Afryki.
Co jest siłą polskich firm?
Mamy firmy, które opracowują bardzo zaawansowane technologie i przy odpowiednim wsparciu biznesowym czy kapitałowym mają szansę zawojować świat. Dam przykład – Niemiecka Agencja Badania Lotów Kosmicznych na stronach NASA szczyci się wykonaniem sondy do badania temperatury powierzchni Marsa. Ja wiem, że tę sondę na ich zamówienie wymyślili i wykonali polscy inżynierowie z firmy Astronika. W kilka miesięcy zamknęli projekt, nad którym Niemcy męczyli się przez kilka lat. W Polsce jest więcej takich firm, mamy własne technologie, bardzo porządne zaplecze inżynieryjne, brakuje nam trochę kontaktów branżowych, mamy za mało kapitału i musimy też zbudować renomę Polski jako partnera w handlu międzynarodowym. Olbrzymi polski sektor części samochodowych, który teraz głównie obsługuje niemieckie koncerny, powinien także zainteresować się niezależnymi możliwościami zbytu na terenie Afryki, która wydaje się nieograniczonym wręcz rynkiem – to tam dożywa swoich dni większość samochodów wycofanych z rynków Azji czy Europy.
Poza tym mamy gigantyczny przemysł spożywczy. Szkoda, że przez ostatnich 30 lat cały państwowy system wsparcia był nakierowany jedynie na promocję płodów rolnych, a nie przetworzonej żywności, która ma zdecydowanie większą marżę. Handlowaliśmy jabłkami, ale nie pomyślano, aby wytwarzać z nich inne, droższe produkty.
Rosyjskie embargo to zmieniło.
Tak, ale lepiej uczyć się za sprawą marchewki niż kija. Szkoda, że impulsem modernizacyjnym był problem z rynkiem zbytu, a nie wizja zwielokrotnienia dochodów polskich sadowników czy przetwórców. Sprzedawaliśmy tanie surowe produkty, a za pozyskane środki odkupywaliśmy je drożej, już przetworzone. Tutaj warto zauważyć na przykład sukces firmy Bakalland, która nie ograniczyła się do prostego wytwarzania. Z tego, co wiem, dzięki batonom fitness zdobywa coraz większy udział na rynkach zbytu państw afrykańskich.
Co wymaga jeszcze korekty w działalności biur handlowych za granicą?
Kilka dni temu w Australii rozmawiałem z moją odpowiedniczką, szefową Austrade. Australia dysponuje 70 biurami handlowymi i 2 tys. pracowników. My mamy 53 biura i raptem sto kilkadziesiąt osób na pokładzie. Nasz tegoroczny budżet to ok. 20 mln euro. Do docelowego działania ok. 70 placówek potrzeba drugie tyle. To stosunkowo niedużo, bo rozwinięte gospodarki takie jak niemiecka, francuska czy brytyjska wydają kwoty dziesięciokrotnie większe, idące w setki milionów euro. Mają z tego powodu lepsze wyniki w handlu czy pozyskiwaniu inwestycji – trudno przecież obsłużyć Chiny dwiema placówkami. Jeden z kontrahentów naszej agencji, prywatny amerykański inwestor, przyznał mi się niedawno, że jego fundusz w Chinach ma osiem biur. Nasze struktury są wciąż lekkie – w najliczniejszych biurach pracują zaledwie cztery osoby. Tempo pracy jest szybsze niż kiedyś, ale powinniśmy zastanowić się też nad zasileniem tego systemu, tak aby nasze firmy miały jeszcze lepszą obsługę. Trafna informacja rynkowa pozwala firmom podejmować optymalne decyzje.
Niedawno otworzyliście biuro w Sydney. Jakie są atuty rynku australijskiego?
Australia jest potęgą przemysłu wydobywczego – zarówno w węglu, jak i rudach metali oraz we wszystkim, co jest związane z tym sektorem, czyli w badaniach naukowych, technologiach, transporcie. Australijczycy zbudowali na tym swoje bogactwo. Są dla nas przede wszystkim potencjalnym źródłem technologii i kapitału. Uczestnicy forum podkreślali, że wiele z australijskich rozwiązań technologicznych można zastosować w Polsce. Ponadto Australijczycy są też zainteresowani kupnem naszych maszyn i urządzeń, które są znacznie bezpieczniejsze i wytrzymalsze od np. chińskich, a wciąż korzystne cenowo. Australia ma bardzo żywą scenę startupową i liczne fundusze inwestycyjne zainteresowane inwestowaniem w technologie. O atrakcyjności Australii decyduje też jej stabilny system prawny i biznesowy, z tej perspektywy może stanowić dobre zaplecze do ekspansji na rynki azjatyckie. To doskonałe miejsce dla firm z apetytem na Azję, ale z mniejszą tolerancją na ryzyko.
A jakie są inne interesujące kierunki ekspansji?
Bardzo ciekawy jest rynek afrykański. To 54 kraje ze średnim przyrostem demograficznym wynoszącym 3 proc. w skali roku. W Europie jest dobrze, gdy przyrost w ogóle się pojawia, nawet ten wyrażany w promilach. Za 30 lat mieszkańców Afryki będzie dwa razy więcej niż teraz. Średni poziom zaawansowania technologicznego przypomina równolegle Polskę lat 60. bądź XXI w. Przestrzeń pomiędzy tymi dwiema skrajnościami jest olbrzymią szansą dla naszego biznesu. Wciąż są tam plantacje, na których używa się urządzeń mechanicznych z XIX w. Dlaczego nie sprzedawać nowszych z Polski? Znamy się na tym. Z drugiej strony, polskie firmy mogą być wsparciem w dziedzinie technologii informatycznych. W sektorze rolniczym i przetwórstwie Afryka jest eksploatowana przez wielkie zachodnie koncerny, które zarabiają krocie, ale zazdrośnie strzegą swoich technologii. To otwiera wielkie pole do popisu dla polskich firm, które byłyby gotowe się podzielić swoim know-how. Afrykańscy partnerzy tęsknią za kimś, kto będzie ich normalnie traktował, zarobi, ale i sam da zarobić miejscowym farmerom.
Są też inne obszary – jeden z większych sukcesów polskich firm w ostatnich latach to sprzedaż kompleksowych rozwiązań związanych z wydobyciem węgla i przetwarzaniem go na energię elektryczną. Technologie oparte na węglu może nie sprzedają się już w Europie, ale na świecie wciąż nie wszyscy tak restrykcyjnie redukują CO2, a w dodatku mają olbrzymie zasoby surowca. Jeden z takich kontraktów wygrało konsorcjum pod wodzą Rafako w Indonezji. To był wielki sukces, bo polskie firmy wygrały wtedy z Japończykami na rynku tradycyjnie przez nich zdominowanym.
Czy nadal jesteśmy atrakcyjnym rynkiem dla podmiotów zagranicznych?
Jedynym czynnikiem, który niepokoi czasem inwestorów zagranicznych w Polsce, jest nasz rynek pracy. Na szczęście w tym wymiarze pogorszył się on w całej Europie – praca jest droga, a ludzi do pracy brakuje w całej Unii. Pod tym względem mamy przewagę nad lokalną konkurencją, bo choć bezrobocie w Polsce jest stosunkowo niskie, to i tak jesteśmy na tyle dużym krajem, że w liczbach bezwzględnych jest u nas więcej potencjalnych pracowników niż w niewielkich krajach ościennych. Poza tym ciągle nasza praca jest dość rozsądnie wyceniana, choć wyraźnie drożejemy. Przy tej okazji widać, że nasi inwestorzy zmieniają przez to swoje priorytety. Nikt już nie przyjeżdża do Polski po to, aby lokować tu brudne technologie czy też szukać taniej siły roboczej. W ramach obecnych projektów inwestycyjnych następuje przesunięcie ku większej wartości dodanej, gdzie łatwiej o wysokopłatne miejsca pracy.
Jaki będzie napływ inwestycji zagranicznych do Polski w kolejnych latach? Nie przeszkadza w tym spór z UE o praworządność?
Jako agencja obsługujemy 20 proc. inwestycji napływających do kraju, tych największych i wymagających uwagi administracji. Rok do roku mamy ok. 5-proc. wzrosty wartości inwestycji. Porównując analogiczne kwartały z rokiem 2017, też widzimy kilkuprocentowe wzrosty. W naszym portfolio sukcesywnie rośnie zarówno liczba projektów, jak i ich wartość. Przez ostatnie dwa lata tylko raz inwestor zapytał mnie o kwestie związane z praworządnością. Był to Polak zarządzający amerykańskim funduszem inwestycyjnym.