Przetoczyła się dyskusja na temat stworzenia Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Powstanie on na bazie istniejącego od lat na marginesie Instytutu Badania Konsumpcji i Koniunktur. Jak donoszą twórcy koncepcji w mediach tradycyjnych i społecznościowych, celem nowej odsłony IBKK jest stworzenie „think tanku” na potrzeby państwa. Trudno polemizować ze słusznością samej idei: państwu niewątpliwie takowy by się przydał. Mimo to równie trudno jest mi przyklasnąć tak inicjatywie, jak i sposobowi realizacji. Dlaczego?

Po pierwsze: nie mamy armat – tak podobno odpowiedziano Napoleonowi Bonaparte na jego ostre pytanie, dlaczego nie słyszy salw armatnich (choć różne są wersje: niektórzy twierdzą, że miała to być tylko salwa honorowa towarzysząca wizycie cesarza, ale inni mówią o autentycznej sytuacji w polu bitwy). W naszym 38-milionowym kraju nie mamy zbyt wielu analityków mogących opracowywać merytoryczne i wiarygodne analizy na zapleczu rządowym.
Zacznijmy od efektów polityki fiskalnej: model klasy DSGE (czyli standard) zbudować umie w Polsce może ze 20 osób, wprowadzić do niego jakąś innowację, pozwalającą ocenić efekty konkretnych polityk fiskalnych – nie więcej. Polityka środowiskowa? Model klasy CGE (czyli znów standard) – umie zbudować w Polsce z 10 osób. Polityka handlowa? Dostosowanie modelu CGE, żeby uwzględniał tzw. resztę świata (tu standardem jest GTAP) – znów nie trzeba więcej niż obu rąk, żeby policzyć osoby kompetentne. Efekty zmian w polityce świadczeniowo-podatkowej? Model mikrosymulacyjny umie zbudować i wykorzystać może 10 osób. Starzenie się społeczeństwa? Prawdopodobnie jedyny skalibrowany do sytuacji model OLG (znów standard) ma w Polsce zespół GRAPE, zbudowanie go zabrało nam około dwóch lat. Oczywiście, masa osób może być bardziej błyskotliwa od nas i zbudować pełen skalibrowany OLG w krótszym czasie, ale matematyki i programowania niezbędnego do zbudowania do takiego modelu nie da się nauczyć w tydzień.
Żadna z osób kompetentnych w tych metodach nie pracuje w IBRKK/PIE. W jaki sposób jednostka ta miałaby dostarczyć rzetelnych analiz jakiegokolwiek aspektu funkcjonowania państwa, jeśli nie zna tych podstawowych narzędzi? Oczywiście, żadna z tych metodologii nie jest bez wad, a rzeczywistość jest bardziej złożona niż model. Podobnie zresztą jak rezonans magnetyczny czy USG nie pokażą wszystkich potencjalnych urazów u pacjenta. Ale czy to znaczy, że mamy powierzać operację lekarzowi, który w ogóle nie wie, że takie techniki diagnostyczne istnieją?
Po drugie: nie mamy też tarczy antyrakietowej. Zasób danych, z których można korzystać w Polsce na potrzeby analiz, jest z jednej strony hermetyczny, ale z drugiej – zastraszająco wąski. Z indywidualnymi danymi z zeznań podatkowych nie pracuje w Polsce nikt, bo Ministerstwo Finansów na zmianę udaje, że ich nie ma, albo twierdzi, że nie da się z nimi pracować. Rynek pracy i ubóstwa? Ministerstwo (właściwe do spraw) Pracy od lat nie kupuje ani danych kwartalnego Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności, ani corocznych Badań Budżetów Gospodarstw Domowych, ani realizowanego co dwa lata Badania Struktury Wynagrodzeń. Firmy konsultingowe tych danych najczęściej nie nabywają, bo zanim GUS je prześle (co rok w innym formacie, z innymi nazwami zmiennych itp.) – klienci danego konsultanta już dawno tracą zainteresowanie. A z własnego doświadczenia z pracy z tymi danymi mogę powiedzieć, że rozumie się je jako tako nie wcześniej niż po kilku latach intymnego i stałego z nimi obcowania. Inna rzecz, że jestem raczej nieśmiała… Dane z rejestracji działalności gospodarczej ogląda jedynie sam system REGON (agregaty, ale za to codziennie, ogląda jeszcze redaktor Blajer). Praca z danymi dotyczącymi firm jest możliwa tylko w NBP, bo GUS danych ze sprawozdawczości przedsiębiorstw nie udostępnia nikomu innemu. Chcesz coś powiedzieć o polskiej energetyce? Zapomnij, choć GUS zbiera dane. O funkcjonowaniu przedszkoli? Poczekaj, GUS w ok. 120–240 dni po zakończeniu zbierania danych opublikuje swój raport, zestawienie zbiorcze, żadnych własnych analiz. Trudno analizować coś, czego nie ma. Podobnie z danymi jednostkowymi o innowacyjności, cenach, budownictwie mieszkaniowym czy samochodach.
Po trzecie, choć nasz kraj nie jest ubogi w talenty, wiele z nich cierpi na chorobę zwaną powerpointozą. Jak mawiają Anglosasi: „power corrupts, Power Point corrupts completely” (władza deprawuje, Power Point deprawuje całkowicie). Ambitne jednostki w poszukiwaniu stymulacji intelektualnej rzucają się do pracy w firmach, gdzie trzeba na szybko udzielić mniej więcej poprawnej odpowiedzi na pilne pytania, za to z przekonaniem. Najczęściej odpowiedzi mogą być przybliżone, ale slajdy z prezentacji muszą być dopucowane. Biję się bez żenady we własną pierś, ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który nigdy nie dopisywał/usuwał słów, żeby ładniej wyglądały na slajdzie. Drugim kamieniem może rzucić ten, kto nigdy nie dopasował treści rekomendacji/diagnozy do cudownie wygodnych i estetycznych schematów SmartArt.
Czy w ogóle nie da się stworzyć „think tanku w służbie krajowi”? Da się. Zbudowanie Instytutu Ekonomicznego w NBP zabrało jedynie około dekady. Wymagało blisko 80 etatów na potrzeby w zasadzie jedynie polityki pieniężnej, a realizowane było przez ludzi, którzy wcześniej nie robili nic innego, tylko budowali zespoły kompetentne w sprawach polityki pieniężnej. A rozmontowanie go zabrało tylko parę miesięcy…
Pokusa nadużycia to polskie tłumaczenie pojęcia „moral hazard”, mechanizmu, za który m.in. Kenneth Arrow otrzymał nagrodę im. Alfreda Nobla. Zawarłszy kontrakt z wykonawcą, jeśli nie mamy możliwości bezkosztowego obserwowania jego działań, stoimy przed wyborem: sprawdzić dokładnie, co robił (i ponieść koszty tego monitoringu), albo pogodzić się z tym, że może nas delikatnie naciąć. Nie znam polityka, który kiedykolwiek zapytałby człowieka na stanowisku eksperta: a skąd, złotenieńki, wiesz, że akurat 17,3 proc.? Znam za to wielu polityków, którzy poproszą o podciągnięcie do 20 proc. (jeśli to coś dobrego) lub obniżenie do 15 proc. (jeśli to coś złego). I niewielu znam etatowych pracowników urzędów państwowych, którzy powiedzą: nie wiem, nie da się tego policzyć, jak pozbieramy dane przez parę lat, rzetelnie odpowiem. Etos etosem, ale kredyt na mieszkanie sam się nie spłaci…