Donald Trump zapowiedział wprowadzenie dodatkowych ceł na towary z Chin o wartości 200 mld dol.
Cła o wysokości 10 proc. miałyby wejść w życie we wrześniu i objąć tak różne kategorie produktów jak tekstylia i petrochemia. Groźba ich wprowadzenia to znak, że Waszyngton nie jest zadowolony z przebiegu rozmów handlowych z Pekinem. Zdaniem administracji Chińczycy nie reagują w odpowiedni sposób na podstawowy postulat strony amerykańskiej, wyrażany wielokrotnie przez Donalda Trumpa: musicie kupować więcej towarów ze Stanów Zjednoczonych.
Ekonomiści są zgodni, że eskalacja wojny handlowej jest teraz podstawowym zagrożeniem dla globalnej gospodarki, z trudnymi do przewidzenia konsekwencjami. Jak zwrócili uwagę eksperci z Instytutu Międzynarodowej Gospodarki im. Petersona, o ile „stare” cła – które weszły w życie z początkiem lipca – dotyczyły takich egzotyków jak roboty przemysłowe czy żyroskopy, o tyle nowe mają objąć na tyle szerokie kategorie produktowe, że „coraz trudniej będzie je trzymać z dala od półek w Walmarcie”. A to może oznaczać podwyżki cen.
Taka może być pierwsza konsekwencja działań amerykańskiej administracji, której siła będzie zależeć od tego, jaką część podwyżki wezmą na siebie firmy handlujące obłożonymi przez Trumpa cłami. Jeśli jednak zdecydują się przerzucić dodatkowy koszt na konsumentów, to wzrost cen przełoży się na inflację, co tylko doda Federalnemu Komitetowi Wolnego Rynku argumentów za podwyżką stóp procentowych (należy przy tym pamiętać, że tanie towary z Chin dotychczas działały raczej antyinflacyjnie, nie tylko w Stanach Zjednoczonych zresztą). To może wpłynąć na umocnienie się dolara, a w konsekwencji zaszkodzić konkurencyjności amerykańskiego eksportu.
Otwarte pozostaje również pytanie o chińską reakcję. Dotychczas Państwo Środka przyjęło taktykę równej odpowiedzi, tzn. starało się dostosować swoją strategię odwetową do mocy amerykańskiego ciosu. Teraz jednak Pekin nie będzie w stanie tego zrobić, bo po prostu nie sprowadza z USA towarów o tak dużej wartości jak 200 mld dol. (w ub.r. import wyniósł 150 mld dol.). Tymczasem Trump, nawet jeśli wprowadzi nowe cła, to wciąż będzie miał wielkie pole manewru, jeśli będzie chciał jeszcze zaostrzyć wojnę handlową (USA sprowadzają z Chin towary o wartości 500 mld dol.).
To może sprowokować Pekin do poszukania alternatywnych sposobów odpowiedzi. Władze chińskie mogłyby na przykład osłabić swoją walutę. To nie tylko poprawiłoby konkurencyjność chińskich towarów – może nawet neutralizując efekt ceł – ale dodatkowo przyczyniłoby się do wzmocnienia dolara. Chińczycy mogliby również zacząć tworzyć inne, pozacelne bariery dla obecności amerykańskich firm u siebie, załamując w ten sposób trend szerszego otwierania swojej gospodarki na zewnątrz.
Bez względu na typ odpowiedzi, władze w Pekinie będą musiały zastanowić się nad konsekwencjami swoich działań, ponieważ mogą odnieść skutek odwrotny do zamierzonego. Trump może sięgnąć po „opcję nuklearną” i obłożyć cłami cały chiński import. Ale Chińczycy muszą też myśleć o globalnych konsekwencjach; jeśli wojna handlowa faktycznie umocni dolara, będzie to oznaczało problemy dla wszystkich, którzy zadłużyli się w tej walucie podczas ostatniej dekady luźnej polityki monetarnej. Nagle wzrosną im koszty obsługi zadłużenia. Pekin musi też rozważyć wpływ wojny handlowej na wzrost gospodarczy kraju; Xi Jinpingowi udało się sprzedać narrację o „nowej normie”, czyli o tym, że Chiny są już na tyle zaawansowane gospodarczo, że nie mogą rosnąć w dwu cyfrowym tempie co roku, niemniej kraj wciąż potrzebuje wzrostu, bo wciąż jeszcze nie dogonił Zachodu poziomem rozwoju (a zbliżają się wydatki związane z trendami demograficznymi).