Niezależnie od sektora duże i średnie firmy będą musiały stworzyć wewnętrzne mechanizmy zgłaszania oraz reagowania na nieprawidłowości.
/>
Pracodawcy będą musieli nie tylko poważnie traktować dochodzące do nich sygnały o nieprawidłowościach, lecz także zagwarantować ochronę tożsamości informatorów i zadbać, aby nikt nie zaszkodził im w pracy. Wymusi to na nich zaprezentowany wczoraj długo oczekiwany projekt dyrektywy rozpościerającej parasol ochronny nad sygnalistami.
– Wiele ostatnich skandali, takich jak Panama Papers, Dieselgate czy afera Cambridge Analytica, nie wyszłoby na światło dzienne, gdyby nie ryzyko podjęte przez osoby z wewnątrz. Musimy je chronić lepiej niż dotychczas – przyznał wczoraj wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans.
Obok wprowadzenia procedur anonimowych zgłoszeń zarządy w przedsiębiorstwach zatrudniających co najmniej 50 osób bądź wykazujących obroty na poziomie powyżej 10 mln euro będą miały za zadanie wyznaczyć osobę lub komórkę odpowiedzialną za analizowanie powiadomień o nadużyciach oraz udzielanie informatorom odpowiedzi o podjętych krokach. Zgodnie z projektem Brukseli te same obowiązki obejmą również administrację państwową i samorządową w gminach liczących ponad 10 tys. mieszkańców.
Trzy etapy
Procedura zawiadamiania o nadużyciach będzie trzyetapowa: najpierw domniemane naruszenia mają być zgłaszane w ramach firmy za pośrednictwem stworzonych do tego kanałów. Wszystko to ma się odbywać z zachowaniem poufności i przy zapewnieniu ochrony tożsamości sygnalisty. W myśl projektowanej dyrektywy pracodawca ma też obowiązek przesłać mu informację zwrotną, a przede wszystkim przeanalizować jego doniesienia w rozsądnym czasie (nie dłuższym niż trzy miesiące). – Pracodawca jako pierwszy dowie się o potencjalnych nieprawidłowościach. To jeden z dowodów, że dyrektywa dobrze równoważy interes różnych podmiotów: instytucji publicznych, sygnalisty, osoby podejrzewanej o nieprawidłowości, a w końcu samego pracodawcy – podkreśla Anna Wojciechowska-Nowak z Linii Etyki, ekspertka w dziedzinie whistleblowingu.
Jeśli komórka w przedsiębiorstwie, która ma reagować na powiadomienia o nadużyciach, nie zrobi tego, sygnalista powinien zwrócić się do właściwego w jego sprawie organu. Oznacza to także, że wszystkie kluczowe urzędy będą musiały wprowadzić własne kanały odbierania zgłoszeń o naruszeniach i procedury ich rozpatrywania. Dopiero kiedy obie te ścieżki zawiodą, sygnalista zyska zielone światło, aby przekazać swoje wrażliwe informacje mediom.
Co ważne, jeśli pracodawca wytoczy mu powództwo o naruszenie dóbr osobistych lub złoży prywatny akt oskarżenia, wówczas sam zainteresowany będzie mógł powołać się na fakt, że podzielił się swoimi podejrzeniami na podstawie przepisów. Dziś nie ma do tego żadnej twardej podstawy prawnej. – Do tej pory często zdarzało się, że oprócz utraty pracy, sygnalista trafiał do sądu jako pozwany o naruszenie dóbr osobistych winnego nieprawidłowości lub jako oskarżony o pomówienie takiej osoby. Sądy cywilne co prawda mają możliwość analizowania, czy osoba zgłaszająca nieprawidłowości działała w interesie publicznym, ale to ona sama musiała wykazać, że zarzuty znalazły potwierdzenie w faktach. A sygnalista nie zawsze ma możliwość przedstawienia takie dowodów – tłumaczy Anna Wojciechowska-Nowak.
Bezpłatna pomoc
Zaproponowana przez Komisję dyrektywa zapewnia demaskatorom zabezpieczenie przed wszelkimi możliwymi reperkusjami ze strony pracodawcy, np. zwolnieniem, pominięciem przy awansie, degradacją, odmową zgody na szkolenie, wystawieniem negatywnej oceny rocznej, nieodnowieniem umowy, a nawet groźbami i ostracyzmem służbowym. Jeśli sygnalista dostanie mimo to wypowiedzenie, to na pracodawcę spadnie ciężar udowodnienia w sądzie, że nie był to środek odwetowy za powiadomienie o nieprawidłowościach.
– I co ważne, na mocy proponowanej dyrektywy, jeśli informacje sygnalisty się nie potwierdzą, to nie zostanie on pociągnięty do odpowiedzialności, o ile działał w dobrej wierze i miał uzasadnione podstawy, aby podejrzewać nadużycia – dodaje Anna Wojciechowska-Nowak. Informator docelowo ma również uzyskać dostęp do bezpłatnej pomocy prawnej.
Obecnie tylko nieliczni polscy sygnaliści mogą liczyć na jakąkolwiek ochronę. Wszystko zależy od tego, jakiej dziedziny dotyczą informacje, które chcą przekazać w interesie społecznym. – Wdrożenie jednolitego podejścia do ochrony sygnalistów jest na pewno rozwiązaniem bardzo pożądanym. Sektorowe rozwiązania są ważne, choć regulują problem wybiórczo – przyznaje Katarzyna Łukasik-Gogol, konsultantka w dziale zarządzania ryzykiem nadużyć EY.
Od roku parasol nad sobą mają osoby zawiadamiające UOKiK o zmowach rynkowych i innych praktykach ograniczających konkurencję. W tym czasie urząd otrzymał ok. 780 zgłoszeń e-mailowych i ponad tysiąc telefonicznych.
– Część otrzymanych sygnałów przyczyniła się do wszczęcia kilku postępowań wyjaśniających dotyczących m.in. zmów przetargowych. Kilka innych spraw jest w trakcie analizy – wyjaśnia Maciej Chmielowski z UOKiK. Dodaje też, że informacje, które okazały się niewystarczające do zainicjowania formalnego postępowania, były pomocne w toczących się sprawach bądź polepszyły rozeznanie urzędu na temat danego rynku.
Od roku ochronie podlegają też osoby informujące o nadużyciach na rynku kapitałowym, czyli naruszeniach rozporządzenia MAR. Pracownicy firm finansowych, którzy anonimowo powiadomią o nich KNF, mają formalną gwarancję, że nie zostaną zwolnieni czy zdegradowani. Jak wyjaśnia rzecznik komisji Jacek Barszczewski, na razie do KNF wpłynęło kilkanaście zgłoszeń, ale tylko w nielicznych przypadkach uzasadnione było podjęcie działań nadzorczych.
Specjalną osłonę dla polskich sygnalistów miała w założeniu zagwarantować ustawa o jawności życia publicznego. Ale nie dość, że prace nad projektem – jak się wydaje – zarzucono, to jeszcze zawarte w nim propozycje są na przeciwległym biegunie wobec pomysłów Brukseli.