Utarło się przekonanie, że inwestycje infrastrukturalne są dobre. A spośród inwestycji infrastrukturalnych najlepsze są oczywiście projekty komunikacyjne. Im większe, tym lepsze. Ostatnio tą drogą postanowił iść rząd Prawa i Sprawiedliwości. Tak przynajmniej można rozumieć zapowiedzi budowy centralnego portu lotniczego czy centralnego dworca kolejowego.
Takie projekty mają swoje uzasadnienie. W zachodnim świecie inwestorzy siedzą na zakumulowanym kapitale i narzekają na brak okazji inwestycyjnych. Również Unia Europejska zamierza w ramach planu Junckera mocno dofinansowywać przedsięwzięcia infrastrukturalne. Rząd słusznie więc kombinuje, jak te pieniądze do kraju przyciągnąć. Przy okazji realizując popularne od lat na prawicy sny o zrobieniu czegoś naprawdę wielkiego. Nie żadnych tam orlików i wyszydzanych aquaparków, lecz nową Gdynię albo COP XXI wieku.
W takim klimacie politycznym panującym w Polsce (i w Europie też) ciekawie czyta się tekst trzech ekonomistów z LSE: Riccardo Crescenziego, Marco di Cataldo i Andresa Rodrigueza-Pose. Stawiają oni pytanie, czy inwestycje w infrastrukturę transportową faktycznie przynoszą tak wielkie korzyści, jak się powszechnie uważa. Czy faktycznie przynoszą długotrwałe i zdrowe ożywienie gospodarcze. Oraz czy wreszcie nie można sobie wyobrazić lepszych (z punktu widzenia interesu publicznego) sposobów wydawania pieniędzy. Tak publicznych pieniędzy, jak i prywatnych.
Ekonomiści spojrzeli na lata 1995–2009. Patrzyli, gdzie w Europie inwestowało się wtedy w infrastrukturę i jakie przyniosło to skutki dla dynamiki rozwoju PKB. Okazało się, że efekty były mieszane. Słowem – nie zauważyli mechanizmu, że jak budujemy drogi, to gospodarka się kręci, a ludziom żyje się dostatniej. Zaczęli się więc zastanawiać dlaczego. Tak powstało kilka hipotez.
Jedna z nich głosi, że inwestycje infrastrukturalne nie wystarczą do wywołania efektu prowzrostowego. Potrzebne jest coś jeszcze. Tym czymś jest – ich zdaniem – jakość zarządzania publicznego. I to ta na poziomie lokalnym. A więc w miejscach, gdzie inwestycje faktycznie były realizowane. Skąd to wiadomo? Okazuje się, że istnieje wskaźnik, który się nazywa indeksem jakości rządzenia (Quality of Government Index) przygotowywany dla europejskich regionów przez pewien szwedzki instytut z siedzibą w Goeteborgu. I jak się ten wskaźnik nałoży na mapę inwestycji komunikacyjnych oraz wzrostu gospodarczego, to wtedy widać, że inwestycje działają najlepiej tam, gdzie jakość rządzenia jest wysoka. A tam, gdzie jakość rządzenia kuleje, wszystko idzie jak krew w piach (proszę wybaczyć kolokwializm).
To prowadzi nas do ciekawej konkluzji. Bo przecież może warto się zastanowić, czy nie należy odwrócić kolejności działań. I zanim zaczniemy budować drogi i wielkie porty lotnicze, zatroszczyć się o jakość rządzenia. A więc zainwestować w ów słynny, ale trudny do uchwycenia kapitał ludzki. Oraz jeszcze trudniejszy do zbudowania kapitał społeczny. Oczywiście w politycznej praktyce będzie to bardzo trudne. Kapitałem ludzkim albo społecznym ciężko się chwalić. Przecinać wstęgi na otwarciach nowych dróg, stadionów i lotnisk jest dużo przyjemniej.
Zanim zaczniemy budować drogi i wielkie porty lotnicze, powinniśmy zainwestować w ów słynny, ale trudny do uchwycenia kapitał ludzki oraz kapitał społeczny. Oczywiście w politycznej praktyce będzie to bardzo trudne