Kolekcjonerzy twierdzą, że na znaczkach wciąż można zarabiać. Najbardziej cenne są stare okazy i te z błędami, np. w pisowni.
Plan spółki – 50 mln zł przychodów z emisji znaczków w 2021 r. A to oznacza, że w ciągu pięciu lat mają one wzrosnąć 2,5 razy.
W minionym roku sprzedaż znaczków przyniosła 20 mln zł – i od lat się utrzymuje na podobnym poziomie. Poczta powodów tej stagnacji upatruje w spadku liczby tradycyjnych filatelistów, którzy mają abonament na nowe emisje znaczków. Potencjał wzrostu widzi w kolekcjonerstwie okazjonalnym i tematycznym.
Zdaniem ekspertów rynku filatelistycznego kierunek zmian jest słuszny, ale powinna mu towarzyszyć zmiana oferty. Ta od pewnego czasu, jak zauważają, jest monotonna i ogranicza się do znaczków o tematyce patriotycznej czy religijnej, co zawęża krąg odbiorców.
– Przy emisjach pomijane są ważne wydarzenia. Myślę na przykład o 200. rocznicy urodzin Ryszarda Wagnera, na której skorzystały inne kraje – komentuje Maciej Kandulski z Okręgu Wielkopolskiego Polskiego Związku Filatelistów.
Kolekcjonerzy sugerują, żeby Poczta sprzedawała w abonamencie mniej liczne, ale bardziej wyselekcjonowane kolekcje. – Dziś liczą one po kilkadziesiąt znaczków, z których każdy kosztuje od 5 do 10 zł. Biorąc pod uwagę, że filatelistami są często osoby w starszym wieku, cena całej kolekcji bywa dla nich barierą nie do pokonania. Dlatego rezygnują – mówi Zbigniew Korszeń, ekspert Polskiego Związku Filatelistów.
Wiele osób odeszło od kolekcjonerstwa po tym, jak okazało się, że zbierane latami znaczki są warte 50–60 proc. pierwotnej ceny.
– Tak się stało, bo nie były rzadkie, tylko produkowane na masową skalę. Zmiana podejścia może pozytywnie przełożyć się na ten rynek – uzupełnia Maciej Kandulski.
Spółka nie ujawnia, ile osób ma aktywne konta w jej sklepie filatelistycznym. Ostatnie dane pochodzą z 2015 r. Ówczesny minister administracji i cyfryzacji Andrzej Halicki podał, że jest ich ok. 40 tys., a miesięcznie kupują nawet 30 tys. znaczków.
Wyzwaniem dla Poczty jest zainteresowanie kolekcjonerstwem młodych osób. Kiedyś niemal każde dziecko w szkole podstawowej miało styczność ze zbieraniem znaczków. Dziś, w dobie internetu i smartfonów, to odosobnione przypadki.
Dlatego Poczta chce też szukać klientów za granicą, głównie w Azji, gdzie panuje boom na znaczki. Przemysław Sypniewski, prezes Poczty, spotkał się w Chinach z Li Guohua, szefem China Post. Zapowiedzieli utworzenie polsko-chińskich grup roboczych, które mają zaplanować szczegóły operacyjne współpracy, w tym wspólną emisję filatelistyczną w 2019 r.
O niesłabnącym zainteresowaniu znaczkami na świecie ma świadczyć liczba aukcji.
– Tylko w kwietniu będzie ich kilkadziesiąt. Obroty każdej z nich to kilka milionów euro – mówi Maciej Kandulski, dodając, że rynek filatelistyki rządzi się takimi samymi prawami jak rynek dzieł sztuki. – Eksponat jest tyle wart, ile chce za niego zapłacić kupiec – podkreśla.
Kolekcjonerzy twierdzą, że na znaczkach wciąż można zarabiać. Najbardziej cenne są stare okazy, te z błędami, np. w pisowni, czy te, które weszły do obrotu, mimo że ich dystrybucja została wstrzymana. Przykładem może być współcześnie wydany znaczek z wizerunkiem Audrey Hepburn, na którego emisję nie zgodził się syn aktorki. Mimo tego pojawił się w obiegu. W 2005 r. na jednej aukcji jego cena wyniosła 58 tys. euro, a na drugiej już 135 tys. euro.