- W gospodarce poza uczciwością nie istnieją twarde dogmaty. Trzeba być elastycznym - mówi w wywiadzie dla DGP Marcin Chludziński, prezes Agencji Rozwoju Przemysłu.
Po co podatnikom Agencja Rozwoju Przemysłu? Państwowych instytucji wspierających biznes jest bez liku, choćby znajdujący się po sąsiedzku Bank Gospodarstwa Krajowego czy Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości lub Polski Fundusz Rozwoju.
ARP specjalizuje się w kilku obszarach, które dopełniają, a nie powielają ofertę innych państwowych instytucji. Jednym z nich jest restrukturyzacja. Od początku istnienia ARP restrukturyzuje, i to skutecznie, firmy, które są w kłopotach. Ostatnim przykładem są Przewozy Regionalne, które zatrudniają 7 tys. pracowników i codziennie przewożą prawie ćwierć miliona pasażerów. Przez osiem lat ta spółka nie osiągała żadnego zysku, nie inwestowała w zakup czy remont taboru. Okazało się, że przy dobrym zarządzaniu i wsparciu ARP w 2016 r. osiągnęła 50 mln zł zysku oraz zorganizowała finansowanie na zakup i modernizację taboru.
Stworzyliście takie centrum sterowania polskim przemysłem? Nawiązuję do tego, że wasza siedziba jest w dawnym gmachu Komitetu Centralnego PZPR.
Przed nami w tym budynku swoją siedzibę miała prorynkowa GPW, więc o centralnym sterowaniu nie ma mowy. Nie ma w tym nic złego, aby państwowe instytucje wspierały rozwój gospodarki. Proszę popatrzeć na Francję czy Niemcy, które modelowo inwestują w rodzimy biznes.
ARP ma być państwową firmą konsultingową?
Naszą główną rolą jest efektywne zarządzanie spółkami, których jesteśmy właścicielem lub udziałowcem. Niektóre z nich trafiły do ARP, gdy były w trudnej kondycji. Obecnie w portfelu mamy 53 podmioty, a w 17 z nich mamy pakiety kontrolne. W całej grupie ARP jest zatrudnionych ok. 10 tys. ludzi. ARP nie jest firmą konsultingową. Takie firmy tylko dostarczają raport. My przeprowadzamy diagnozę, ale także ponosimy odpowiedzialność za wdrażanie przyjętej strategii. Ważna jest też nasza rola w specjalnych strefach ekonomicznych. Zarządzamy dwiema – w Mielcu i Tarnobrzegu. Osiągają one jedne z lepszych wyników w Polsce.
Czy nie powinniśmy zamykać SSE, bo czas dawania ulg podatkowych i dotowania infrastruktury dla prywatnych przedsiębiorców się skończył? Nazywajmy rzeczy po imieniu – strefy to dotowane miejsca pracy.
Tu nie ma prostej odpowiedzi. Ponad trzy czwarte firm otwierających się w naszych strefach ma kapitał polski, tak więc jest to dla nich dobry impuls inwestycyjny. Gdybyśmy powiedzieli w Mielcu, że zamykamy strefę, to część z tych firm przeniosłaby się na południe, na Słowację czy do Czech, gdzie miałyby podobne obciążenie fiskalne jak u nas w strefie. SSE to bardzo dobre narzędzie do rozwoju regionów i zmniejszenia bezrobocia.
Czy ktoś policzył, ile zapłaciliśmy za to w postaci ulg podatkowych czy inwestycji w infrastrukturę? Może ci inwestorzy i tak by się pojawili, a przy okazji płacili większe podatki.
Mogę to oceniać na podstawie dwóch stref, które mają kilkadziesiąt podstref i którymi zarządza ARP. Nie jest tak, że przedsiębiorcy dostają ziemię za darmo. Oni ją zazwyczaj kupują, choć czasem dostają bonifikaty. Faktem są zwolnienia podatkowe, ale już podatek PIT od prawie 30 tys. ludzi pracujących na terenie mieleckiej strefy trafia w większości do okolicznych samorządów. W Mielcu jest większy popyt na pracowników niż podaż. To sytuacja, o której zawsze marzyli zatrudniani – rynek pracownika. Oczywiście do SSE trzeba mieć elastyczne i rynkowe podejście. Ministerstwo Rozwoju analizuje, gdzie SSE są jeszcze potrzebne, a gdzie już nie. Polska nie jest jednolita, wciąż mamy powiaty, gdzie bezrobocie wynosi ponad 20 proc. I tam SSE mogą spełnić swoją funkcję. Proszę też pamiętać o zjawisku spin-offu, czyli firm usługowych powstających wokół dużych inwestycji.
Jak można zweryfikować to, czy SSE się opłacają?
Gdyby nie SSE, to w Mielcu mielibyśmy ponad 20-procentowe bezrobocie i duże problemy społeczne. Ta strefa była pierwszą w Polsce i powstała ze względu na strukturalne bezrobocie w związku z ogromnymi problemami, jakie miały ponad 20 lat temu miejscowe zakłady lotnicze. Obserwując rozwój niektórych firm, uważam, że w latach 90. trzeba było ocalić więcej naszych zakładów produkcyjnych. W gospodarce nie istnieją twarde dogmaty, poza uczciwością. Trzeba być elastycznym, dostosowywać się do światowych trendów, a przede wszystkim szukać przewag konkurencyjnych i perspektywicznych branż.
ARP, czyli państwo, inwestuje w kolejne firmy, np. w SKB Drive Tech – producenta układów przeniesienia napędu. Po co tam udział państwa?
To projekt naszej byłej spółki celowej ARP Venture, która została sprzedana do Polskiego Funduszu Rozwoju. To narzędzie, które ma się zajmować inwestycjami o dużym stopniu ryzyka, i to był jeden z takich projektów. I to trafiony. Ta firma rozwija się i ma dobry dział R&D. Dokonali nawet akwizycji w Wielkiej Brytanii.
Świadomość obecności pomocnego ramienia państwa nie demotywuje?
ARP jest spółką akcyjną. Musimy myśleć nie tylko o wspieraniu, lecz także o takim podejściu do inwestycji, by wychodzić z nich z zyskiem. Musimy równoważyć argumenty biznesowe z funkcją na rynku pracy. Podkreślam jednak, nie wspieramy bezwarunkowo. Jeśli ktoś jest przyzwyczajony, że „państwo i tak dosypie”, to mając nas za partnera biznesowego, musi zmienić to podejście o 180 stopni.
Po co wam resztówki po dawnym Ministerstwie Skarbu?
To zaszłość historyczna, chodzi o udziały w ponad 200 firmach. Nie zapadła jeszcze decyzja, ile z nich trafi do ARP. Ale one istnieją i trzeba znaleźć sposób zarządzania nimi. Mamy już narzędzia, np. Biuro Inwestycji Kapitałowych, które przeszło od nadzoru typowo prawnego do zarządzania portfelem.
Kiedy przejmiecie te resztówki?
To nie jest łatwy proces, potrzebne są wyceny. Ma się to stać wkrótce, ale nie podam terminów.