Werner Gruber: W wyobraźni zbiorowej atom to zmutowane noworodki oraz dwugłowe cielęta – czyli mówiąc krótko: choroba popromienna.
Czy awaria w elektrowni atomowej Fukushima 1 zakończy się taką katastrofą jak w Czarnobylu?
Obu zdarzeń nie można porównywać, bo w Japonii mamy do czynienia z zupełnie innym rodzajem reaktora. Przede wszystkim jest on nowszy i ma zupełnie inne zabezpieczenia. Poza tym w Czarnobylu stos przez kilka dni płonął, zaś ten w Fukushimie nie wytrzymuje wyłącznie ciśnienia wody używanej do chłodzenia.
Radioaktywny gaz rzeczywiście wydostaje się na zewnątrz, ale ma krótki okres połowicznego rozpadu. Szybko przestaje więc być groźny. Poza tym jest tak rozrzedzony, że nie stanowi większego zagrożenia. W tej chwili jest o wiele więcej ofiar trzęsienia ziemi oraz tsunami, niż mogłoby być w przypadku awarii wszystkich japońskich elektrowni atomowych.
Radioaktywny materiał, który już dostał się do ziemskiej atmosfery, nie stanowi także żadnego zagrożenia dla ludzi oraz zwierząt. Prędzej odczujemy skutki ubiegłorocznego wielkiego wycieku ropy naftowej w Zatoce Meksykańskiej po zatonieciu platformy wiertniczej Deep Horizon niż awarii w japońskiej elektrowni.
Nie jest pan zbytnim optymistą? Francuski Urząd ds. Bezpieczeństwa Atomowego (ASN) uznał wypadek w Fukushimie za wyjatkowo poważny. W 7-stopniowej skali przyznano mu aż szósty stopień zagrożenia. Wyżej był tylko katastrofalny w skutkach wybuch w Czarnobylu.
Ale ja przecież nie twierdzę, że sytuacja w samej elektrowni nie jest poważna. Dla tego zakładu to katastrofa. Jednocześnie nie może być mowy o żadnej apokalipsie, która dotknie świat czy nawet Japonię. Jedyną bezpośrednią konsekwencją tej sytuacji będzie zatrzymanie pracy elektrowni. To wszystko
Ta katastrofa rzeczywiście stała się bardzo dobrym pretekstem, by zwracać jeszcze większą uwagę na zabezpieczenia elektrowni atomowych i dyskutować o jeszcze skuteczniejszych rodzajach asekuracji, które można w nich zastosować. Ale jeśli już dajemy się sprowokować do dyskusji na temat sensowności energii atomowej i alternatywie dla niej, prowadźmy ją rzetelnie. I uświadamiajmy ludzi, że np. pozyskiwanie elektryczności z energii słonecznej na pustyni wcale nie jest takie ekologiczne, jak nam się wydaje, bo wymaga niewyobrażalnych wręcz ilości wody do chłodzenia urządzeń.
Wracając do Japonii, chciałbym, żeby każde państwo, które ma elektrownie jądrowe, potrafiło sobie tak radzić z awariami spowodowanymi naturalnymi kataklizmami.
Europejscy politycy mają inne zdanie niż pan. W Niemczech, Austrii, a nawet Polsce, choć jeszcze nie mamy elektrowni jadrowej, trwa właśnie dyskusja na temat niebezpieczeństw związanych z energią atomową.
Te dyskusje zawsze mnie dziwią, bo są całkowicie niedorzeczne i absurdalne. To tak, jakby wichura przewróciła drzewo na moje auto, a ja zażądałbym wprowadzenia zakazu jazdy samochodami na całym świecie, bo to niebezpieczne. Zostałbym wyśmiany, prawda?
Podobnie, gdyby na przykład Fukushima była elektrownią wodną, a trzęsienie ziemi zniszczyłoby tamę i woda zalała kilka miast, nikt nie dyskutowałby na temat generalnej sensowności elektrowni wodnych. Absurd całej obecnej sytuacji przypomina średniowieczną ciemnotę, kiedy winą za suszę czy powódź oskarżano czarownicę i palono ją na stosie.
Twierdzi pan zatem, że politycy na całym świecie postradali zmysły?
Twierdzę, że lobby antyatomowe w poszczególnych krajach wykorzystuje sytuację w Fukushimie do rozpętania kolejnej kampanii przeciwko energii jądrowej. I dziwię się tylko, że tak dobrze mu idzie. Bo pretekst jest zupełnie niedorzeczny.
No właśnie, z czego wynika ten strach przed atomem?
To paradoksalna kombinacja dwóch czynników. Ignorancji oraz specyficznej wiedzy, a raczej przekonań.
Z jednej strony ludzie nie mają pojęcia, na czym tak naprawdę polega pozyskiwanie energii z atomu ani w jaki sposób można zostać napromieniowanym. Wielu Austriaków uważa na przykład, że promieniowanie jest... zaraźliwe.
Tymczasem są dwie podstawowe formy napromieniowania. Pierwsza polega na tym, że promienie z radioaktywnego materiału przenikają po prostu przez ciało. Tak jak przy badaniu rentgenowskim. Nie jest to tak szkodliwe jak wdychanie radioaktywnego pyłu albo wprowadzenie go do organizmu z wodą lub jedzeniem. Zapewniam, że niezależnie od formy kontaktu z promieniowaniem nie da się go przekazać dalej i nim zarażać.
A na czym polega ta specyficzna wiedza na temat atomu, o której pan wspomniał?
Jest to cały zespół skojarzeń i skrótów myślowych. Atom z określonych przyczyn nie kojarzy się nam z najczystszą i jedną z najbardziej ekologicznych form pozyskiwania energii, lecz z Czarnobylem i bombami zrzuconymi na Hiroszimę i Nagasaki. W wyobraźni zbiorowej atom to zmutowane noworodki oraz dwugłowe cielęta – czyli mówiąc krótko: choroba popromienna.
No dobrze, ale odwołując się do pana metafory: jazda samochodem też stwarza zagrożenia i bywa niebezpieczna, ale większość ludzi, wsiadając do samochodu, nie ma przed oczyma makabrycznych scen z wypadków.
To prawda, irracjonalny strach przed atomem jest niemal formą zbiorowej, mocno zakorzenionej fobii. Może to być po części pokłosie kilkudziesięciu lat zimnej wojny. Miała się ona przecież skończyć atomową zagładą ludzkości. Strach przed jądrową apokalipsą był tak powszechny, stale podsycany, że stał się częścią ludzkiej podświadomości. Tym łatwiej może być wykorzystany przez przeciwników energii atomowej i tzw. zielone lobby. To jednak temat dla psychiatry, ja jestem tylko fizykiem.