Jaka jest przyszłość strefy euro i Unii Europejskiej, co przyniosą nam szczyty 11 i 24 marca? – pyta „DGP” czołowych ekspertów. Dziś kolejna część debaty, a w niej francuski publicysta Guy Sorman.
Dlaczego Francja popiera niemiecki pomysł paktu na rzecz konkurencyjności, który przewiduje maksymalny limit długu, skoro francuski dług szybko rośnie, a deficyt budżetowy w zeszłym roku po raz kolejny okazał się rekordowy?
Zapisy paktu na rzecz konkurencyjności to tylko słowa, tak samo jak zapisy z traktatu z Maastricht, które przewidywały maksymalny poziom długu i deficytu, i których nawet Niemcy nie przestrzegały. Prawdziwy cel francusko-niemieckiej inicjatywy jest inny. Chodzi o stworzenie systemu ratunkowego na wypadek kryzysu w strefie euro. Ponieważ Unia nie ma struktury federalnej, nie można nikogo zmusić do przestrzegania limitów wydatków publicznych. Nie pozwala na to prawo europejskie, nie ma też instytucji wspólnotowej, która by to egzekwowała. Inaczej mówiąc: nie chodzi o zapobieganie pożarom, bo one zawsze będą, tylko o zorganizowanie służby, która je ugasi.
Jak miałaby wyglądać taka służba?
Chodzi o przyznanie Europejskiemu Bankowi Centralnemu (EBC) uprawnień do wprowadzenia na rynek właściwie nieograniczonych funduszy, także na ratowanie banków. Amerykańska Rezerwa Federalna ma takie uprawnienie od 2008 roku i szeroko z nich korzysta. Właśnie dlatego nikt nie podważa wiarygodności dolara. Gdy rynki przekonają się, że w Unii istnieje gotowy mechanizm ratunkowy, który w każdej chwili będzie można uruchomić, także uwierzą w stabilność euro.
A może Nicolas Sarkozy popiera pakt, by potem mieć pretekst do wymuszenia na Francuzach niezbędnych cięć w wydatkach?
On nie jest na tyle naiwny. Wie, że najlepszym sposobem na zniechęcenie Francuzów do reform jest powiedzenie im, że domaga się ich Bruksela. Sarkozy nie podejmie na poważnie żadnych zobowiązań, bo wie, że przyszły parlament, jeśli będzie lewicowy, nie zgodzi się na ich wypełnienie.
Czy likwidacja automatycznej indeksacji pensji i emerytur, czego domagają się Niemcy, też byłaby niemożliwa do zaakceptowania we Francji?
Francuskie prawo już teraz zakazuje automatycznej indeksacji. To parlament musi zdecydować każdego roku, czy należy podnieść uposażenia o wskaźnik inflacji. Ale ten przykład dobrze pokazuje paradoks niemieckiego planu: próba ustanowienia jednolitych, federalnych regulacji dla wszystkich w systemie, który nie jest federalny.
Jeden pomysł Niemiec – harmonizacja CIT – wydaje się jednak korzystny dla Francji, bo utrudni delokalizację produkcji do krajów środkowej Europy.
Delokalizacje zdarzają się bardzo rzadko. We Francji powodują one co prawda zmniejszenie zatrudnienia co roku o ok. 1 proc., ale jednocześnie dzięki współpracy międzynarodowej powstają tu nowe miejsca pracy. Ponadto delokalizacje nie są spowodowane wysokością CIT. Spółki międzynarodowe działające w Unii mają bowiem już teraz możliwość przenoszenia zysku z jednego kraju do drugiego poprzez operacje księgowe i płacenia w ten sposób najniższych obciążeń fiskalnych.
Nowe regulacje mają być podjęte tylko przez przywódców strefy euro, a nie całej Unii. Czy to sygnał, że Francja chce powrotu do małej Unii, w której będzie miała znów najwięcej wpływów?
Nie sądzę. Oczywiście starzy francuscy urzędnicy zachowali nostalgię do starej Unii. Jednak Sarkozy jest realistą i wie, że nie ma do tego powrotu. W interesie Francji jest silna strefa euro, czyli taka, która przyjmuje coraz więcej nowych członków. Pomysł „Europy dwóch prędkości” to całkowita fikcja. Nawet Sarkozy to wie.
Jednak pakt na rzecz konkurencyjności ma być zawarty w formie porozumienia międzyrządowego, a nie w ramach instytucji Unii. Czy to nie znak, że kluczową rolę będą tu odgrywały wielkie potęgi, a nie Bruksela?
To jest kwestia kompetencji. W niektórych sprawach, jak polityka konkurencji czy umowy handlowe, Komisja Europejska ma bardzo duże uprawnienia. Ale nie gdy idzie o ratowanie strefy euro przed załamaniem. Kryzys, czego nikt nie chce przyznać, się nie zakończył. I tylko przywódcy dużych państw Unii mogą doprowadzić do jego przełamania.