Rozmawiamy z JERZYM WIKTOREM NIEWODNICZAŃSKIM, prezesem Państwowej Agencji Atomistyki - Polsce zaczyna brakować energii. Jednak nawet gdyby dziś zapadła decyzja o rozpoczęciu budowy elektrowni jądrowej, to można się spodziewać, że pierwszy prąd popłynie z niej za kilkanaście lat. Obecne technologie są na tyle bezpieczne, że można je stawiać nawet w bliskim sąsiedztwie domów.
JERZY WIKTOR NIEWODNICZAŃSKI
profesor, absolwent Akademii Górniczo-Hutniczej. W latach 1988-90 był dyrektorem Międzyresortowego Instytutu Techniki Jądrowej AGH, a następnie dziekanem Wydziału Fizyki i Techniki Jądrowej AGH. Jako ekspert Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej pełnił misje w Tanzanii, Kenii, Jordanii i Rumunii. W sierpniu 1992 r. objął stanowisko prezesa Państwowej Agencji Atomistyki.
• Jaki jest sens budowy elektrowni jądrowej?
- Jestem urzędnikiem państwowym od spraw nadzoru i o to, czy budować, jak budować i po co, należałoby spytać przyszłych inwestorów lub ministra gospodarki. On odpowiedziałby prawdopodobnie, że to jest bezpieczne źródło, gwarantujące stabilne ceny, zaś inwestorzy i przyszli producenci wskazywaliby, że taką energię będzie łatwo sprzedać, bo jest tańsza w porównaniu z otrzymywaną z węgla.
• Które tereny w Polsce nadają się najbardziej pod taką inwestycję?
- Oferowane obecnie elektrownie jądrowe są bezpieczne i można je budować nawet w warunkach gęstego zaludnienia. Można wybrać taki typ elektrowni, że do jej uruchomienia wystarczą nawet niewielkie zasoby wody. Wydaje mi się jednak, że rozstrzygającym kryterium o jej lokalizacji będą czynniki społeczne. Tam, gdzie występuje duże bezrobocie, a ludność będzie przychylna inwestycji.
• Pokutuje przeświadczenie, że sąsiedztwo takiej elektrowni stwarza zagrożenia dla zdrowia i jest niebezpieczne dla mieszkających w pobliżu. Jaką należałoby wprowadzić strefę bezpieczną?
- Ludzie boją się elektrowni atomowych, a nie obawiają się zapór wodnych czy zakładów chemicznych. A przecież wiemy z historii, że te ostatnie powodowały tragiczne katastrofy przemysłowe, w których ginęły setki ludzi. Strach wynika z tego, że pamiętamy Czernobyl, Hirosimę i Nagasaki.
Obecne technologie są na tyle bezpieczne, że można je stawiać nawet w bliskim sąsiedztwie domów. Konstrukcje reaktorów są takie, że jest niemożliwością, aby wydobywały się izotopy promieniotwórcze w czasie pracy i awarii. W przypadku uszkodzenia izotopy zostają wewnątrz. Gdy jedzie się przez Niemcy, widać elektrownię, a za płotem osiedle domków czy duże bloki.
Nasze przepisy mówią o około dwukilometrowej strefie, ale wszystko zależy od projektu reaktora i elektrowni.
• Jaką moc winna mieć taka elektrownia?
- Z dyskusji, które znam, mówi się, że powinna ona dostarczyć dziesiątą część mocy wszystkich polskich elektrowni w latach 2030-2035, szacowanych wtedy na 50-60 tys. MW. Wniosek, że musiałaby ona mieć moc 6 tys. MW.
• Lepsza byłaby jedna większa elektrownia czy dwie małe?
- Są różne podejścia, tak naprawdę nie mają większego znaczenia. Proponowane teraz bloki mają maksymalną moc 1,5 tys. MW. A czy postawi się je w jednej elektrowni czy czterech? Różnie można ten problem rozwiązać. Ja uważam, że postawienie czterech bloków o mocy 6 tys. MW jest rozwiązaniem optymalnym. Zbudowanie natomiast jednego reaktora byłoby pozbawione sensu, choćby ze względów ekonomicznych.
• Czy polscy fachowcy sami są w stanie wybudować elektrownię jądrową?
- To jest szeroki przemysł, w którym uczestniczy kilkadziesiąt firm z całego świata, w tym polscy inżynierowie. Jest 6-7 renomowanych twórców, a ich rozwiązania między sobą mało się różnią, bo konkurencja wypracowała podobne parametry ekonomiczne i bezpieczeństwa. Nie ma tak, że od tych kupujemy, bo lepsze, a od innych nie, bo gorsze. Przykładowo: w Finlandii zwyciężyła myśl francuska, bo inwestorzy zaproponowali największe zatrudnienie. Z kolei w Rumunii wygrali Kanadyjczycy. Tam wszystko wykonywane jest na miejscu, włącznie z paliwem do reaktora.
W tym przedsięwzięciu trudną rolę ma do spełnienia gospodarz dozoru jądrowego, bo musi sprawdzić stan wszystkich elementów dostarczanych i wbudowanych. Chodzi o bezpieczeństwo.



• Czas nagli Polskę?
- Sama budowa trwa pięć lat, no może w polskich warunkach sześć. Natomiast przygotowanie całej dokumentacji dodatkowo drugie tyle. Gdy dorzucimy do tego jeszcze przetargi, które mogą się przeciągnąć, to wychodzi, że inwestycja trwałaby 14 lat. Gdyby dziś zapadła decyzja, to najwcześniej elektrownia zostanie włączona po roku 2020.
• Polacy mają czas, by się zastanawiać nad budową elektrowni jądrowej?
- O to trzeba spytać energetyków. Brak energii grozi nam w 2016 r., a do tego czasu nie uda nam się wybudować elektrowni jądrowej, która zresztą nie jest panaceum na wszystko. Trzeba uruchomić inne mechanizmy, np. import czy oszczędzanie. Samo podniesienie wydajności w istniejących kilku elektrowniach o 10 proc., tj. z 35 na 45 proc., oznaczałoby tyle samo, co wybudowanie nowej elektrowni.
• Czy istnieje alternatywa dla energii atomowej?
- Jeśli chodzi o moc bazową, nie mówię o elektrowniach szczytowo-pompowych czy wiatrakach, to nie ma. W grę wchodzą kopaliny, produkujące C02 albo energia jądrowa. No może w mniejszym stopniu paliwa płynne. Mogłyby dojść duże elektrownie wodne, ale my nie mamy odpowiednich warunków.
• Co przemawia przeciw budowie elektrowni jądrowej prócz aspektów społecznych?
- Czynniki społeczne determinują następne. Elektrownia jądrowa kosztuje dużo na początku, dlatego kredyt powinien być tani, muszą istnieć gwarancje rządowe. Nie można przecież wykluczyć, że za 10 lat nie pojawi się społeczny ruch antyjądrowy i trzeba będzie zamknąć budowę. My już to przeżywaliśmy, podobnie było na Filipinach. Tak samo było w Austrii, gdzie zbudowano elektrownię. Ktoś wpadł na pomysł przeprowadzenia referendum i okazało się, że o 1,5 proc. było więcej przeciwników energii jądrowej. Elektrownię trzeba było całkowicie przebudować na gaz. Straty były ogromne. Zawsze trzeba się liczyć, że taki sprzeciw może nastąpić.
Kolejna rzecz - na świecie pracuje 440 bloków, buduje się następnych 40. Widać, że ten przemysł się rozwija. Można sobie wyobrazić, jak wypadek np. w Argentynie czy Meksyku rzutowałby na rozwój. Czernobyl zahamował postęp na kilkanaście lat. Jednak globalizacja wymusza globalne parametry bezpieczeństwa.
Patrzymy więc na ręce nie tylko najbliższym sąsiadom; wokół Polski przy granicy rozmieszczonych jest około 30 takich obiektów, ale też interesuje nas bezpieczeństwo, przygotowanie kadr, technologie w odległych elektrowniach. Wszystko to wpływa na branżę.
• Czy dobrym pomysłem byłoby stworzenie elektrowni jądrowej na fundamentach starej?
- Nie wiem. Jeśli aspekty ekonomiczne byłyby korzystne i ludność się zgadzała, to czemu nie. Ale trzeba też wziąć pod uwagę, że musi być tam odpowiedni dostęp do sieci. Trudno stawiać reaktory nawet w idealnym miejscu, gdy trzeba dobudować sieć, by można tę energię skonsumować. Z takim problemem borykają się teraz właśnie na Ukrainie.
• Podobno Państwowa Agencja Atomistyki zasugerowała wstępne lokalizacje przyszłej elektrowni...
- My nie mamy prawa mówić, które miejsce jest dobre, a które nie. Możemy odrzucić bądź zaakceptować daną lokalizację.
• A zwracano się do was z takim zapytaniem?
- Nie.
• Owiane to jest mgłą tajemnicy?
- Po prostu nie zapadły jeszcze żadne decyzje. Co prawda potencjalni inwestorzy pytali, jakie miejsce ja bym wybrał. Odpowiedziałem, że dobry mógłby być Bełchatów. Za 20 lat skończy się tam eksploatacja złóż, załoga jest przeszkolona, infrastruktura jest super. Ale to była taka propozycja ad hoc.