Przynajmniej na chwilę porzućmy wątpliwości. Przyjmijmy: mamy w Polsce takie zasoby gazu łupkowego, że ich przemysłowa eksploatacja jest opłacalna. Zostańmy łupkoentuzjastami.
Otóż okazuje się, że oprócz kwestii czysto energetycznych, z do znudzenia już powtarzanym bezpieczeństwem energetycznym na czele, ma szanse w tym kraju pojawić się całkiem nowa gałąź gospodarki. Zatrudnienie na poziomie 100 tys. dobrze opłacanych pracowników naprawdę może robić wrażenie.
Co zatem zrobić, żeby ludziom żyło się lepiej, a kraj opływał w dostatek? W zasadzie w kwestii łupków nie do przezwyciężenia jest tylko jedna rzecz: geologia. Cała reszta znajduje się po stronie człowieka, a właściwie ściśle określonej grupy ludzi, czyli rządzących. Zadania dla nich można podzielić na dwa rodzaje: zewnętrzne i wewnętrzne. I dodać do tego założenie, że sprawy łupków nie można przegrać, gdyż tym samym przegrałyby tysiące ludzi w Polsce.
Ciśnienie wobec łupków rośnie, i to jest właśnie zewnętrzne zadanie dla rządzących i dyplomatów. W Unii Europejskiej mamy już coś w rodzaju kampanii przeciw niekonwencjonalnemu wydobyciu gazu. Ma ono być zagrożeniem dla ludzkości, gdyż szkodzi środowisku. Co prawda nie ma na to żadnych wiarygodnych badań, a cały spór wpisuje się w ogólnoeuropejską energetyczną próbę sił. Tyle że to, co w tej chwili wygląda na odosobniony protest grupy europarlamentarzystów, wkrótce może przestać nim być. A konflikt z Brukselą w kwestiach środowiskowych może bardzo szybko przybrać kształt sporu wagi ciężkiej. Czy jesteśmy do niego przygotowani? Uzbrojeni w argumenty, badania i analizy?
Na tym tle to, co trzeba zrobić w kraju, z pozoru wygląda bardzo prosto. Nie przeszkadzać. Zliberalizować rynek gazu. Stworzyć takie prawo, które zarówno zapewniałoby opłacalność kosztownego wydobycia, jak i na tyle zabezpieczyło interesy państwa, żeby tych przepisów nie trzeba było natychmiast zmieniać w atmosferze skandalu i przekrętu. Tylko tyle, choć jak na Polskę – chyba aż tyle.