Nie tak dawno, będąc na konferencji w Nowym Delhi, znalazłem w jednej z tamtejszych gazet rysunek satyryczno-futurologiczny. Prezentując indyjskie stulecie, czyli XXI wiek, satyryk nadał różnym krajom i obszarom świata ironiczne, a czasem i lekceważące przezwiska. Obszar UE reprezentowany był na tym rysunku przez staruszka otoczonego aureolą unijnych gwiazdeczek, a nad nim widniała nazwa: Unia Zbankrutowanych Emerytów.
Satyra ma swoje prawa, ale przyglądając się różnym pomysłom, jakie wydają z siebie ostatnimi czasy różni eurokraci, europejscy politycy i intelektualiści, powinienem chyba zaprotestować. Bo jest to Unia Emerytów być może zbankrutowanych, ale jakże wesołych i pełnych radosnych pomysłów na to, jak uszczęśliwić nas, obywateli krajów UE, a czasem nie tylko nas, ale i cały świat. A więc, emeryci – tak, ale weseli, na haju, żyjący w świecie surrealistycznych (czy może psychodelicznych) wizji.
Otóż kraje UE uginające się pod ciężarem nagromadzonego przez dziesięciolecia (a nie tylko w czasie obecnego kryzysu!) długu publicznego i rosnące w tempie półtora procent rocznie powinny wedle kilku, jak ich uprzejmie nazwano, idealistów pójść naprzód i nadać Unii prawo do nakładania podatków. Jak wiadomo, im wyższe wydatki publiczne i podatki, tym niższy wzrost gospodarczy. Ten pomysł jest jednak niczym w porównaniu z pomysłami innego wesołego staruszka, byłego doradcy najpierw lewicowego, a obecnie prawicowego prezydenta Francji.
Jacques Attali wprawdzie oczekuje, że za 10 lat kraje Europy Zachodniej zbankrutują, ale z jego książki i licznych wywiadów wynika, iż nie rozumie, skąd naprawdę biorą się ich problemy. Zdaniem Attaliego wydatki socjalne muszą rosnąć, a Unia powinna inwestować w swoją przyszłość, np. rozbudowując infrastrukturę. Za co? Ano Unia, która nie ma, jak stwierdza ów intelektualista, żadnych długów, mogłaby pożyczyć „kolosalne sumy, nawet 1000 miliardów euro, gdyby tylko chciała”. Nieźle jak na byłego prezesa międzynarodowej instytucji finansowej, nierozumiejącego, że nikt by tych pieniędzy Unii nie pożyczył, bo pożycza się tym, którzy mają stałe dochody – jednostkom czy państwom.
Brukselscy eurokraci, może na haju, a może zaczadzeni spalinami z brukselskich ulic, nadal radośnie wojują z globalnym ociepleniem. Niedawno przedstawili plan działań, które mają wyeliminować tradycyjne samochody z obszarów miejskich o połowę za 20 lat, a całkowicie do 2050 r. Wszyscy mają jeździć na haju, pardon, na biopaliwach.
Ciekawe tylko, co będą za 40 lat jedli kierowcy owych samochodów, skoro, jak wyliczono w USA, nawet przeznaczenie całości amerykańskich zasiewów kukurydzy zwiększyłoby udział biopaliw w zużyciu paliw płynnych tego kraju aż o... 4 procent. Surrealizm (pomijam już szkodliwość!) tych fantazji przypomina pamiętniki wojenne. Słowotok przegrywających wojny dyktatorów, wydających rozkazy nieistniejącym już armiom i kreślących plany przyszłych zwycięstw – już tylko w wyobraźni.
Na razie ociepleniowe wariatkowo wydało wojnę jednorazowym reklamówkom, co nam utrudni życie, ale dodatkowo jeszcze zwiększy ceny zbóż i innych produktów roślinnych, z których robi się biodegradowalne torby, podnosząc koszty utrzymania najbiedniejszych obszarów świata. A o konsekwencjach tych wszystkich surrealizmów dla wyżywienia ludzkości tak beztrosko żartować już nie ma się ochoty.