Po podpisaniu umowy gazowej z Rosją Warszawa wolałaby już zamknąć piękną kartę przyjaźni polsko-rosyjskiej. Tymczasem nic z tego. Okazuje się, że Moskwa chciałaby dalszego ciągu, czyli udziału w prywatyzacji paliwowej Grupy Lotos i wciągnięcia Warszawy w interes z elektrownią atomową, którą Rosjanie chcą wybudować w obwodzie kaliningradzkim.

Rosjanie myślą, że po współpracy przy umowie gazowej Polacy odważą się na interesy z nimi.

Nie ma co się dziwić. Rosjanie słyną z pragmatyzmu. Miłość, owszem, czemu nie, ale chcą szybko przejść do konkretów. Po co zresztą czekać, kiedy partner zapewnia na każdym kroku, że jest gotów oddać prawie wszystko.
Ile w tych deklaracjach jest prawdy, ile kokieterii, a ile gry, trudno dociec. Ponieważ jednak w biznesie słów nie rzuca się na wiatr, trzeba przyjąć, że ocieplenie w relacjach z Moskwą będzie oznaczało otwarcie drzwi dla firm ze Wschodu. Tak na pewno myślą Rosjanie.
Oczywiście, może się to okazać iluzją. Jeżeli Rosjanie przegrają przetarg na Lotos, a Polska nie zmieni swojej strategii jądrowej i nie wyrazi chęci budowania z sąsiadami elektrowni w Kaliningradzie, wtedy Moskwa może dojść do wniosku, że została wystrychnięta na dudka.
A prawdopodobny rozwój wypadków jest taki, że o ile z Lotosem może się Rosjanom udać, to z atomem mogą mieć kłopoty. Zwłaszcza gdyby Polska musiała z tego powodu opóźnić budowę własnej elektrowni lub z niej zrezygnować. Bo sprawa nabrała już rozpędu, a w przetargu na naszą inwestycję startują wielkie koncerny, w tym Amerykanie. Wybrać Rosjan i odrzucić sojuszników Zachodu, pokazać figę Litwinom? Trudny wybór.
Do tego ciężko sobie wyobrazić, że Rosjanie zakończą swoje awanse na Lotosie. Kilka lat temu interesowała ich polska chemia, niedawno zaczęto przebąkiwać o finansach. Do wzięcia jest jeszcze kilka niezagospodarowanych branż. Polska może nie pozostać na to zainteresowanie obojętna – jeżeli przyciśnie nas kryzys, pieniądze z Moskwy byłyby pod ręką.
Można sobie wyobrazić, że tak z grubsza wyglądają kalkulacje Rosjan. Biznes, a zwłaszcza biznes z Rosją, to przecież śmiertelnie poważna sprawa. Nie ma tu miejsca dla żartownisiów. Wiedzą o tym Francuzi i Niemcy.
A czy wiedzą o tym Polacy? Powinni, skoro zaczęli grać z potężnymi rosyjskimi firmami. Jeżeli Warszawa ma wielką, przemyślaną strategię, nic nam nie grozi. Gorzej, jeśli nic takiego nie ma, a otwarcie na rosyjski biznes to tylko kilka pustych gestów, z których szybko się wycofamy, jak tylko się okaże, że obywateli ta nowa przyjaźń zaczyna drażnić. W wielkim biznesie tak się nie gra.