Poczta Polska nie może już kojarzyć się z anachronicznymi listami papierowymi, lecz z nowymi usługami finansowymi i logistycznymi. Tylko wtedy przestanie przynosić straty
edna pani w okienku ślini znaczek, druga nakleja, a trzecia wysyła list – tak dworowano sobie z przerostów zatrudnienia w Poczcie Polskiej. Niestety mamy 2010 r., a przedsiębiorstwo dalej działa w sposób anachroniczny i jego sytuacja finansowa się pogarsza.
Wiceminister infrastruktury Maciej Jankowski ogłosił właśnie w Sejmie, że poczta zmniejszy do 2015 r. zatrudnienie o 8 tys. etatów. Za pięć lat, panie ministrze, to przedsiębiorstwo może przestać istnieć, jeśli będzie się restrukturyzować w obecnym tempie.
Znacznie mniejsza poczta austriacka planuje w tym czasie zamknięcie trzech czwartych oddziałów i zwolnienie 35 proc. pracowników. To pokazuje, jak mocno w europejskie poczty uderzyły internet i telefonia komórkowa. Papierowy list szybko staje się anachronizmem – Polacy wysyłają ich o połowę mniej niż na początku dekady.
W ubiegłym roku Poczta Polska miała 190 mln zł straty, w 2008 r. – 215 mln zł. Upowszechnienie faktur elektronicznych może przynieść dodatkowe straty w wysokości 200 mln zł. Tymczasem już w 2013 r. rynek pocztowy w Polsce się otworzy i nasz moloch zmierzy się z lepiej działającą konkurencją z zagranicy. Jaki będzie wynik tego starcia, można się domyślać po efektach działania małych polskich firm, które już teraz skutecznie podgryzają Pocztę Polską, często obchodząc prawo i dociążając listy blaszkami. Notują wzrost przychodów po kilkadziesiąt procent w skali roku i zajmują kolejne części rynku.
Zanim Poczta Polska zwolni jakiegokolwiek pracownika, powinna ogłosić wiarygodną strategię, pokazać, gdzie chce znaleźć oszczędności, podać, ilu potrzebuje pracowników, gdzie i co zrobić z nierentownymi placówkami. Obecnie straty przynosi ponad połowa oddziałów.
Według ministra Jankowskiego nie będzie likwidacji nierentownych urzędów, ale przekształcanie ich w „mniej kosztochłonne formy organizacyjne, na przykład agencje pocztowe”. Brawo, tylko o tym mówi się od lat. I nic z tego nie wynika. Poczta ratuje się, zawieszając działanie niektórych placówek. Zgodnie z prawem nie może ich bowiem zamykać.
Na kierowniczych stanowiskach potrzebni są menedżerowie, a nie urzędnicy. Zajęliby się oni faktyczną reformą przedsiębiorstwa zamiast kosztownego wprowadzania nowego logo i zastanawiania się, czy dotychczasową trąbkę na tle niebieskim zastąpić trąbką na tle czerwonym. Aby przetrwać, poczta nie może się kojarzyć głównie z listami i pocztówkami, ale z nowymi usługami finansowymi i logistycznymi.
Po uzgodnieniu strategii z rządem Poczta Polska musi z żelazną konsekwencją ją realizować, nie bacząc na protesty 70 działających w firmie związków zawodowych (to chyba rekord Polski!). Rząd powinien rozliczać zarząd z postępów restrukturyzacji i określić nieprzesuwalny termin prywatyzacji. Trudno pojąć, dlaczego wciąż przedsiębiorstwo ma działać na specjalnych zasadach.
Jeżeli do szybkich zmian nie dojdzie, za kilka lat firma stanie pod ścianą, rząd będzie musiał dofinansować ją z pieniędzy podatników albo zgodzić się na drastyczne cięcia, a może nawet na bankructwo. Do tego czasu moloch może wegetować, zadłużając się albo wyprzedając nieruchomości. Wtedy jednak słowa piosenki „Kapelusz przed pocztą zdejm” będą Polaków w najlepszym razie śmieszyć.