Jest dowcip, który dziś rozrusza każdą imprezę. – Ufajcie mi. Jestem z rządu i przyszedłem wam pomóc – gwarantuje, bar wasz. Sala pełna śmiechu. To prawda, że tekst jest ponadczasowy. Mógł śmieszyć przed 1989 rokiem i zaraz po. Za SLD i za PiS, ale dziś nabiera nowego znaczenia.
Spadek zaufania nie wynika bowiem ze strachu przed komunistyczną opresją, korupcją czy weryfikacjami ostatnich lat. To raczej obawa przed stanem umysłu rządzących. Obawa pełzająca po portalach społecznościowych Facebooku, Twitterze. Czy ktoś tam na górze wie, do czego służy ten czerwony guzik? Czym skutkują wyższe podatki, kiedy równocześnie likwidujmy ulgi i dokładamy bankierom, a zostawiamy rolnikom i górnikom?
Wystarczy śledzić tytuły prasy ekonomicznej z zeszłego tygodnia, żeby wpaść w panikę. Najpierw spowolnienie europejskiej gospodarki, potem spadek handlu nieruchomościami w Ameryce i zapaść na giełdach. Nasz PKB – rewelacyjnie, ale we wtorek gorsza produkcja, za to nastroje – pełen optymizm. W środę amerykańska produkcja w górę, ale PKB słabiutko. Podobnie Wielka Brytania – gospodarka spowalnia, ale Londyn zatrudnia. Wskaźniki wzrostu mijają się ze wskaźnikami spadku. Amerykańskie programy stymulujące zamiast rynku pracy stymulują bezrobocie. Niemiecka gospodarka rośnie, ale popyt maleje. Polacy mniej kupują, ale firmy więcej zarabiają. Gospodarka zachowuje się jak pijany u płotu. Ani stoi, ani leży.
To nie prawa fizyki się zmieniły. Siły przyciągania wciąż obowiązują, tylko błędnik mamy zachwiany. Sprzeczne ze sobą działania rządu. Gdzie dotacje dla biznesu i pieniądze stymulacyjne rozchodzą się na wydatki biurokratyczne i nowe obciążenia fiskalne. Wyższe podatki na chleb, niższe na serek topiony. Z jednej strony zamrażanie pensji urzędnikom, z drugiej tworzenie struktur biurokratycznych do walki z biurokracją. Rada Gospodarcza przy premierze zamiast prywatyzować, powołuje radę do nominowania szefów państwowych spółek. Zamiast wyciąć w pień ustawy mnożące biurokrację, premier powołuje urząd do walki z urzędami.
Każdy nowy podatek to spadek płynności na rynkach kapitałowych i narastająca niechęć do nowych inwestycji w upolityczniony rynek. Coraz większe struktury administracyjne fortyfikowane nowymi regulacjami pogłębiają bezsilność obywateli szukających pracy w szarej strefie i rajach podatkowych. Kolejne premierowskie łajania „chciwych” prezesów, wmawianie nam, że podatek bankowy nie dotknie klientów banków, nie budują zaufania, szacunku do państwa. Przeciwnie, osłabiają je narastającą niechęcią do administracji, urzędników i wszelkich organizacji politycznych. Ile jeszcze upaść musi rządów, zanim pojmiemy, że im mniej rządu w życiu, tym więcej zostaje dla żyjących.