Dziś w „Dzienniku Gazecie Prawnej” rozpoczynamy debatę o prywatyzacji. Czy to jest jeszcze prywatyzacja, kiedy państwowa firma kupuje akcje spółki z udziałem Skarbu Państwa, czy też jest to już zaprzeczenie istoty tego procesu?
Jeśli państwowa firma kupuje akcje Skarbu Państwa, oznacza to krok wstecz w odniesieniu do prywatyzacji, roli firm państwowych w gospodarce i przepływu kapitału.
Jan Krzysztof Bielecki udzielił ostatnio kilku wywiadów, których treść jest głęboko niepokojąca. A jest niepokojąca dlatego, że stanowi produkt myślenia idącego pod prąd teorii ekonomii, a także prezentuje tezy błędnie interpretujące i fakty, i tendencje. Skierowanie gospodarki polskiej na zaproponowane tory oznaczałoby krok wstecz w odniesieniu do prywatyzacji, roli firm państwowych w gospodarce i przepływu kapitału.
Ale po kolei. Gdy JKB, jak często nazywa się byłego premiera, mówi o Orlenie, PKO BP czy PZU, że dla tych kluczowych firm „najważniejszą rzeczą jest profesjonalne zarządzanie i nadzór”, pozostaje po prostu w błędzie. Teoria poparta badaniami empirycznymi wyraźnie wskazuje najważniejsze czynniki sprawności działania firm na rynku. To typ własności (własność prywatna) i konkurencja – w tej kolejności zresztą. Firmy dominujące na swoich rynkach, które w dodatku nie są normalnymi podmiotami prywatnymi, będą obniżać efektywność nie tylko własną, ale też całego rynku.
Żadne proponowane państwowe fundusze inwestycyjne, o ile nie są pasywnymi udziałowcami, niczego tutaj nie poprawią. Po PKO BP widać zresztą, że sprzedaż przez giełdę części udziałów banku nie poprawiła w żaden sposób jego konkurencyjności. I nie poprawi jej także ewentualny zakup BZ WBK. Ociężały państwowy moloch nie stanie się motorem dynamizującym konkurencję.
Poza tym JKB najwyraźniej miesza to, co polskie, z tym, co państwowe. Gdy pisze, że należy dopuszczać myśl, że „polski podmiot kupuje aktywa od zagranicznej instytucji”, to należy z nim się zgodzić. Z wyjątkiem przypadków, w których ten polski jest jednocześnie państwowy (z przyczyn, o których wyżej). Dodam, że w Polsce mamy już do czynienia z kilkoma tuzinami przypadków, w których polscy właściciele w firmach dużych i średnich wykupili swoich zagranicznych – czasem głównych – udziałowców, gdy zasilanie kapitałowe albo menedżerskie know-how okazały się już niepotrzebne. Tyle że są to firmy prywatne i osiągnęły ten sukces dzięki własnym kompetencjom.
JKB przywołuje też modny ostatnio straszak, że firmy matki wydrenują z kapitałów banki córki. Proponuję spojrzeć na dwie krzywe: oszczędności i inwestycji w polskiej gospodarce. Przez lat 15 inwestowaliśmy zawsze więcej, niż wynosiły oszczędności Polaków. Byliśmy w transformacji beneficjentami netto przepływów kapitałów w otwartej gospodarce i tak może być nadal, gdyż rozwijamy się szybciej niż inni. Wszelkie działania przymykające te przepływy są dla nas nie korzyścią, lecz zagrożeniem.
Oczywiście należy pilnować, by regulacje finansowe na szczeblu Unii nie pozwalały na tworzenie jakichś wydmuszek z oddziałów czy filii. Ale kapitał, z którego korzystamy, musi być pewien, że istnieje swoboda przepływu w obie strony. To, co nie może odpłynąć, nie przypłynie. Zasada ta znana jest w gospodarce od bardzo dawna. Gdy utrudni się np. zwalnianie pracowników, firmy nie będą zatrudniać nowych.
W wywiadach Jana Krzysztofa Bieleckiego jest jeszcze wiele wątpliwych tez i ocen zjawisk, ale polemika z nimi wykracza poza ramy felietonu.