Grecja staje się źródłem coraz gorszych wiadomości. Nie dość, że są wątpliwości co do planu pomocowego, który ma przeprowadzić Unia Europejska razem z Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Nie dość również, że Standard & Poor’s obniżył rating Grecji, a rentowności tamtejszych obligacji są na dramatycznym poziomie. Okazało się jeszcze, że mamy – w powszechnej ocenie rynku – do czynienia z długiem, który jest jednym z najbardziej ryzykownych na świecie.
Grecja stoi na skraju przepaści. Jednocześnie bardzo zastanawiającą rzeczą jest to, że społeczeństwo greckie, mówiąc kolokwialnie, nie do końca czuje powagę sytuacji. Z badań przeprowadzonych już w okresie, kiedy greckie kłopoty ujrzały światło dzienne i jasne było, że ten kraj najprawdopodobniej będzie musiał zwrócić się o pomoc do społeczności międzynarodowej, wynika, że prawie 61 proc. Greków jest przeciwnych decyzji rządu o ubieganiu się o pomoc finansową, a 70 proc. nie chce, by ich kraj pożyczał pieniądze od MFW.
Jednocześnie trzeba pamiętać o fali strajków i demonstracji, które przetaczają się przez ten kraj. Strajkują pracownicy właściwie wszystkich sektorów, a w szczególności publicznych. I z pewną dozą sarkazmu można powiedzieć, że dzień w Atenach bez dużych demonstracji to dzień stracony.
Zastanawiające jest, dlaczego sytuacja wewnątrz Grecji tak właśnie wygląda. Szukając odpowiedzi, warto spojrzeć na historię ostatnich kilku, a nawet kilkunastu lat tamtejszej gospodarki. A rozwijała się ona dwutorowo. Po pierwsze na zewnątrz. Sprowadzało się to do przekonywania Unii Europejskiej i rodzącej się wówczas strefy euro, że Grecja powinna do tego wąskiego grona należeć. Dlaczego? Dlatego że jej wyniki gospodarcze są przyzwoite. Dziś wiemy, że przynajmniej część z nich została najzwyczajniej w świecie naciągnięta i sfałszowana. Już wtedy Grecja była w znacznie gorszej sytuacji, niż podawały to oficjalne statystyki. Pewne jest jedno: Europa już nigdy nie powtórzy podobnego błędu w stosunku do jakiegokolwiek innego kraju. Nie będzie tak naiwna.
Po drugie greckie kłamstwo odnosiło się do własnego społeczeństwa. Rządzący, niezależnie od barw politycznych, od prawicy po partie lewicowe, wmawiali Grekom, że wiele im się należy, zwłaszcza w sektorze publicznym. Że należą im się: przyzwoity socjal, dobra praca z systematycznymi podwyżkami, niezłe emerytury. Teraz okazało się, że kraju nie było najzwyczajniej w świecie stać na te obietnice. I powoli, na naszych oczach, staje się on bankrutem.
A ludzie? Przeżywają szok. Respondenci ze wspomnianych badań i ci, którzy strajkują na ulicach, nie chcą uwierzyć, że ich kraj jest w aż tak złej sytuacji. To rodzi gigantyczny problem społeczny.
Szukając odzwierciedlenia, jakie opisana sytuacja ma w Polsce, należałoby z pewną sympatią potraktować skłonność Polaków do nieustannego krytykowania i narzekania. Owszem, niespecjalnie potrafimy chwalić się swoimi sukcesami. A nawet gdy zaczynamy to robić, wypadamy dość sztucznie. Jednak gdy mówimy o – nawet przesadzonych – perturbacjach ekonomicznych, to jesteśmy przekonujący.
W efekcie, gdyby w Polsce, nie daj Boże, pojawiły się kłopoty ekonomiczne znacznie większego kalibru, to nasze społeczeństwo byłoby na nie lepiej przygotowane mentalnie. Nie byłoby efektu zaskoczenia i irracjonalnych reakcji. Może to absurdalne pocieszenie, ale grecki szok nam nie grozi.