Awarie elektrowni jądrowych w Czarnobylu i Fukushimie, podobnie jak zatonięcie Titanica czy katastrofa lotu PLL LOT 007, działają na naszą wyobraźnię ogromem tragedii. Jednak gdy mowa o transporcie wodnym czy lotniczym, potrafimy w chwili refleksji spojrzeć na statystyki i ocenić, że te środki transportu są znacznie bezpieczniejsze niż transport samochodowy. Podobnie jest z energetyką jądrową – jeśli na chłodno porównamy ją do innych źródeł energii, okaże się, że jest jedną z najbezpieczniejszych form jej pozyskiwania.

Oceniając statystycznie liczbę zgonów z powodu zanieczyszczeń i wypadków przy wydobyciu paliwa, produkcji komponentów oraz produkcji prądu, energetyka jądrowa jest bezpieczniejsza niż większość innych opcji. Hipotetyczne pokrycie całości zapotrzebowania Polski na energię elektryczną z 2020 r. (166 TWh) za pomocą elektrowni atomowych przyczyniłoby się do przedwczesnej śmierci 12 osób na świecie, co jest porównywalne do skutków wykorzystania energii wiatrowej i fotowoltaiki. Jednocześnie użycie w tym celu węgla kamiennego skutkowałoby liczbą prawie 4100 przedwczesnych śmierci, zaś w przypadku spalania biomasy uznanej za zieloną energię liczba ofiar mogłaby się zbliżyć do 800. Szacunki te opierają się na danych historycznych. Technologie stosowane obecnie i w przyszłości powodują zaś znacznie mniej wypadków śmiertelnych.
Reaktor z Czarnobyla, w którym w 1986 r. doszło do wybuchu, był zbudowany według technologii RBMK. Była ona używana jedynie w Związku Radzieckim i według oceny ekspertów nie spełniała zasad bezpieczeństwa nawet jak na ówczesne standardy prawne ZSRR. Obecnie stosowane reaktory generacji III i III+ są znacznie bezpieczniejsze, bardziej zautomatyzowane i budowane na bazie sprawdzonych rozwiązań technologicznych. Według Andrzeja Strupczewskiego z Narodowego Centrum Badań Jądrowych operatorzy w Czarnobylu popełniali błędy, które „w normalnym reaktorze zbudowanym we Francji, w USA czy Niemczech nie spowodowałyby żadnych innych skutków poza wyłączeniem reaktora. A w ZSRR doprowadziły do ciężkiej awarii i katastrofy” .
Porównywanie nowoczesnych reaktorów do RBMK ma więc taki sens jak zestawienie dzisiejszych samochodów wyposażonych w technologie ABS, pasy bezpieczeństwa i systemy reakcji na błędy kierowcy z automobilami z lat 40. XX w. Z kolei w przypadku katastrofy w Fukushimie warto pamiętać, że choć od 40 do 50 osób doświadczyło urazów lub poparzeń radiacyjnych, to na skutek ekspozycji na promieniowanie zmarła jedna osoba, pracownik elektrowni, który zachorował na nowotwór płuc siedem lat po awarii. Pozostała liczba przypisanych katastrofie w Fukushimie zgonów – szacowana 500–1600 osób – wynikała głównie z następstw ewakuacji oraz takich czynników, jak stres czy brak dostępu ewakuowanych do służb medycznych. Warto zaznaczyć, że wypadek był spowodowany także przez trzęsienie ziemi w Tōhoku i następujące po nim tsunami, które na terenie całej Japonii zabiło ponad 15 tys. osób.
Innym obiegowym mitem jest straszenie odpadami promieniotwórczymi przy produkcji i obróbce paliwa jądrowego. Blok o mocy 1000 MW zużywa 30 ton paliwa. W przypadku elektrowni węglowej o tej samej mocy wartość ta jest 100 tys. razy większa. Jednocześnie odpady z procesu wytwarzania energii jądrowej przez jednostkę o mocy 1000 MW w ciągu całego roku mieszczą się na kilku metrach sześciennych. Można je wbudować w struktury szklanych bloków, które w szczelnych kontenerach zakopuje się w wybranych pokładach geologicznych setki metrów pod ziemią. Istnieją też inne opcje – z odpadów pochodzących z elektrowni jądrowych można wytworzyć substancje używane w medycynie. Niektóre kraje, jak Francja, przetwarzają takie odpady, by część z nich ponownie użyć jako paliwo.
Przeciwnicy energetyki jądrowej odnoszą się często do problemu składowania odpadów, zapominając, że w energetyce odnawialnej także powstają odpady problematyczne dla środowiska. Po okresie eksploatacji wiatraków problemem okazują się ogromne łopaty turbin wiatrowych, które nie nadają się do użytku, a obecnie dostępne procesy ich utylizacji, jak mielenie czy piroliza, są kosztowne i energochłonne. Podobnie jest w przypadku nienadających się do użytku paneli fotowoltaicznych, które poza kosztownym procesem recyklingu są klasyfikowane przez niektóre państwa jako odpady niebezpieczne ze względu na użyte w nich metale ciężkie, jak ołów czy kadm.
Stosowanie energetyki jądrowej przyczyniło się już do zmniejszenia emisji CO2. Według prognoz największych instytucji zajmujących się energią i klimatem, w przyszłości takie elektrownie będą istotnym elementem odchodzenia od paliw kopalnych. Międzynarodowa Agencja Energii nazywa energetykę jądrową wraz z elektrowniami wodnymi „kręgosłupem niskoemisyjnej produkcji energii elektrycznej” i wskazuje, że odpowiadają one za ok. 75 proc. niskoemisyjnej energii na świecie. Energia jądrowa jest też obecna w ogromnej większości scenariuszy dążenia do neutralności klimatycznej Międzynarodowego Zespołu ds. Klimatu ONZ. Z kolei Wspólne Centrum Badawcze, nazywane centrum nauki UE, na początku roku wydało jednoznaczną rekomendację do uznania energetyki jądrowej za zieloną energię.
Energetyka jądrowa ma oczywiście pewne wady. Jest to inwestycja długoterminowa, wymagająca starannego planowania i nierzadko mająca opóźnienia w realizacji. Ma też swoje zalety – jest najpoważniejszą niskoemisyjną formą produkcji prądu, która może stanowić podstawę dla, przynajmniej w tym momencie, mniej stabilnych źródeł odnawialnych. Otwartą kwestią pozostaje to, jaki udział powinna mieć w polskim czy europejskim miksie. Dyskusję tę trzeba jednak oprzeć na twardych danych i logicznych kalkulacjach, a nie podsycaniu lęków.
Wyobraźmy sobie, że żyjemy w alternatywnym wymiarze, w którym energetyka jądrowa nigdy nie została wprowadzona na szeroką skalę, ponieważ po II wojnie światowej przestraszyliśmy się jej. Musielibyśmy zmagać się z luką w postaci ponad 10 proc. energii produkowanej w skali świata, bo za tyle odpowiada dziś atom. Zapotrzebowanie na prąd najpewniej zostałoby pokryte paliwami kopalnymi, jedyną szeroko dostępną, stabilną i bezpieczną alternatywą. W Unii Europejskiej luka z nagłego wyparowania siłowni nuklearnych byłaby jeszcze wyższa i wyniosłaby ponad 25 proc. obecnie produkowanej energii. W przypadku wielu krajów, na czele z Francją, która z energetyki jądrowej pozyskuje 70 proc. energii elektrycznej, musielibyśmy wyobrazić sobie inny miks energetyczny, najprawdopodobniej oparty w dużej części na węglu i gazie, jak ma to miejsce w Niemczech.
To jednak stan na dziś, gdy dynamicznie rozwijamy OZE. Gdyby energetyki jądrowej zabrakło w przeszłości, skumulowane emisje, które wypuszczono do atmosfery przez ostatnie pół wieku, byłyby jeszcze większe niż obecnie. Bez przecierającej szlaki technologii niskoemisyjnej energetyki jądrowej w innym, prawdopodobnie gorszym punkcie stałby też rozwój OZE. W takim scenariuszu czas na przeciwdziałanie kryzysowi klimatycznemu byłby krótszy, a środki zapobiegawcze nieporównywalnie mniej skuteczne.