Reforma systemu ETS to na pewno jedno z największych wyzwań w nadchodzących miesiącach w Brukseli. Z co najmniej trzech powodów.

Po pierwsze ze względu na złożoność tego systemu i fakt, że dotyka wielu gałęzi gospodarki: energetyki, przemysłu, ciepłownictwa. Po drugie, bo Komisja Europejska planuje rozszerzyć go na transport i budownictwo. I po trzecie, bo wiążą się z nim prace nad nowym granicznym podatkiem węglowym. Niektórzy sugerują, że nie da się go wprowadzić w sposób zgodny z wymogami Światowej Organizacji Handlu bez likwidowania pomocy przewidzianej w systemie ETS dla unijnej energetyki, ciepłownictwa i przemysłu. Uważam jednak, że tego wsparcia należy bronić za wszelką cenę. Choć na pewno nie będzie to łatwe.
Dochody z systemu ETS Polska już dawno powinna przeznaczać na transformację energetyczną. Jak dotąd, niestety, niespecjalnie tak było, stąd luka 28 proc. pozwoleń na emisję kupowanych za granicą. Przebudowa energetyki i wsparcie dla modernizacji przemysłu – choć mają bezpośredni wpływ na miejsca pracy, rachunki za prąd czy walkę ze smogiem – okazywały się dotąd mniej istotne od programów socjalnych mających bezpośredni wpływ na poparcie w wyborach.
Tymczasem Polska nie ma wyjścia: musimy odchodzić od węgla. Jego łatwo dostępne dobre złoża się kończą. Bezpieczne wydobycie kosztuje coraz więcej, choćby ze względu na zagrożenie metanem, katastrofalne zagrożenie dla środowiska wskutek trujących emisji czy walących się domów. Ludzie nie chcą mieć wyrobisk pod sobą, jak ostatnio widzieliśmy w Rybniku czy w Katowicach. Trzeba oczywiście uczciwie rozmawiać na ten temat z górnikami, przygotować program osłon socjalnych i pogram przyszłego rozwoju regionów górniczych, co nam się przecież już raz, dwie dekady temu, udało.
Inna kwestia to realne koszty transformacji. Podawane liczby to typowe dla obecnej władzy mieszanie jabłek z gruszkami. Zestawianie wszystkich potrzeb do roku 2050 z pieniędzmi, które otrzymamy do roku 2027, jest niepoważne i nieuczciwe. To oczywiste, że powstaje luka 93 mld euro, ale będą następne 23 lata, w trakcie których trzeba będzie umiejętnie zabiegać o kolejne, nowe wsparcie!
Forum Energii, które bardzo cenię, wyliczyło, że przebudowa naszego sektora energetycznego do roku 2030 to 136–170 mld zł. Z Unii Europejskiej tymczasem na szeroko rozumianą transformację energetyczną mamy dostać na lata 2021–2027 130 mld zł bezzwrotnej pomocy, ponad 55 mld zł tanich pożyczek z funduszu odbudowy UE i nawet 20 mld zł z systemu ETS. A środków tych może być jeszcze więcej – tylko niezrozumiały upór rządu w sprawie neutralności klimatycznej Unii w 2050 r. blokuje aż połowę pieniędzy dla Polski z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji.
Czy jest szansa na większe wsparcie z systemu ETS? Polska musiałaby na poważnie zacząć o to walczyć. To dobrze, że mamy sprecyzowane stanowisko, znam je i mnie do niego przekonywać nie trzeba. Kluczowe pytanie jednak brzmi, na ile rządowi uda się dotrzeć i przekonać do tych postulatów Komisję Europejską na etapie jej prac nad propozycją reformy, a następnie państwa członkowskie w Radzie.
Nie chcę być pesymistą, choć o optymizm niełatwo. Przypomnę, że na szczycie Rady Europejskiej w 2014 r., za zgodę na cel 40 proc. redukcji emisji CO2 do 2030 r., Polska wynegocjowała niemal 200 mld zł dodatkowej pomocy w postaci bezpłatnych uprawnień w systemie ETS dla energetyki, ciepłownictwa i przemysłu. A co uzyskaliśmy na grudniowym szczycie za poparcie celu 55 proc. na ten sam 2030 r.? Brak konkretów, zaś cały wysiłek Polski był skierowany na bezproduktywne przezwyciężenie własnego weta wobec budżetu.
W systemie ETS mamy liniowy wskaźnik redukcji (LRF), określający, o ile co roku zmniejsza się całkowita liczba uprawień do emisji CO2. Dotychczas było to 1,74 proc., od 2021 r. jest to 2,2 proc., ale cel 55 proc. na 2030 r. oznacza LRF na poziomie aż 3,7 proc.. To dane naszego Krajowego Ośrodka Bilansowania i Zarządzania Emisjami (KOBiZE). Każdego roku znikać będzie zatem nie 43 mln uprawnień, lecz aż 72 mln! A im mniej uprawnień, tym one droższe (to zła wiadomość dla gospodarek opartych na węglu) i tym mniejsza jest ogólna pula, z której wyliczana jest proporcjonalnie liczba bezpłatnych uprawnień dla Polski. Szczyt z grudnia 2020 r. nie tylko nie dał nam więc konkretnych korzyści w zamian za wyższe ambicje na 2030 r., ale wręcz podminowuje to, co już było wywalczone.
Negocjacji odnośnie do systemu ETS nie ułatwią też rządowi prowadzone równolegle rozmowy w sprawie zatwierdzenia pomocy publicznej na najbliższe 30 lat dla bankrutujących kopalń. Jeśli ktoś się łudzi, że jeden wiceminister będzie w jednej dyrekcji generalnej KE negocjował możliwość dopłacania do 2049 r. miliarda złotych polskich podatników rocznie do wydobycia węgla, a w tym czasie inny wiceminister lub minister w innej dyrekcji generalnej będzie zabiegał o miliardy złotych z systemu ETS na odchodzenie od tegoż węgla, to mówię krótko: tak to w Brukseli nie zadziała.