Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, zwana potocznie planem Morawieckiego, to dokument, który przyjąłem z dużym zainteresowaniem. Samo jej powstanie, nadające kierunek wysiłkom gospodarczym państwa, stanowi dowód, że rząd odszedł od modnego niegdyś liberalnego hasła, że „najlepszą polityką gospodarczą jest brak polityki gospodarczej”.
Proste rezerwy, jako paliwo rozwoju Polski, wyczerpują się na naszych oczach. Jeśli chcemy, aby gospodarka rosła nadal w szybkim tempie, aby gonić bogatszy od nas Zachód, musimy zdefiniować bariery, jakie utrudniają rozwój, i narzędzia ich przełamania.
W moim przekonaniu strategia bardzo trafnie diagnozuje sytuację (zwłaszcza pułapki rozwojowe) i wychodzi naprzeciw wyzwaniom. Krótko mówiąc, dużo dobrego, nic tylko realizować.
I tu kilka przestróg, bo nie o marudzenie mi chodzi i wydziwianie nad niezłym w końcu dokumentem.
Największym zagrożeniem dla strategii jest jej wdrażanie i realizacja w praktyce. Nie jest to pierwszy dokument tego rodzaju i trzeba stwierdzić, że dotychczas chyba żadna ze strategii nie została do końca zrealizowana. Na prawie 300 stron strategii metody jej koordynacji są opisane na... pięciu. Na oko więc widać, że dużo więcej przyłożono wagi do tego, co chcemy zrobić, a nie w jaki sposób.
Niepokoi też silne przekonanie, że państwowe firmy mogą być istotną siłą napędową gospodarki. Dotychczasowe doświadczenia temu przeczą. Ani skala państwowego biznesu, ani jakość jego zarządzania nie dają gwarancji, że można na tym budować sukces kraju. Są owszem dziedziny wyjątkowe, takie jak choćby przemysł obronny. Państwowa PGZ jest niemal monopolistą, ze względu na specyfikę tej gałęzi. Wiodąca rola tej grupy jest naturalna, ale nawet w takiej branży nie można zapomnieć o firmach prywatnych i realizować interesu państwowych kolosów kosztem mniejszych „prywaciarzy”. Państwo powinno wspierać koordynację działań poprzez samych przedsiębiorców, a nie mieszać się w rynek jako jeden z przemysłowców.
Spójrzmy na przemysł lotniczy. Koordynacją działań rozproszonych pod względem właścicielskim firm zajęły się doskonale klastry, czyli stowarzyszenia współpracujących firm i jednostek naukowych, wspierane przez lokalny samorząd. Nieprzypadkowo spośród 15 najlepszych polskich klastrów, zwanych Krajowymi Klastrami Kluczowymi, dwa są lotnicze: Dolina Lotnicza, budująca śmigłowce, samoloty i silniki, oraz Śląski Klaster Lotniczy, skupiający głównie producentów lekkich samolotów i większość polskich producentów dronów.
W tym przemyśle, w którym niewiele jest państwowych firm, skala rozwoju w ostatnich latach jest imponująca. Zauważa to, za co ogromna wdzięczność, także premier Morawiecki, dając przemysłowi lotniczemu ważne miejsce wśród flagowych projektów strategii. Klastry lotnicze od lat realizują największy program badawczo-rozwojowy w ramach NCBiR, o wartości ponad 600 mln zł, współpracują z Politechniką Rzeszowską, Warszawską, Lubelską, Częstochowską, Śląską, WAT itd. W Polsce powstały laboratoria lotnicze, których nie powstydziłby się świat, w tym np. najlepsze na świecie laboratorium badania prototypów turbin lotniczych pod Warszawą czy doskonałe laboratoria materiałowe w Rzeszowie. Zrobili to przedsiębiorcy i naukowcy zrzeszeni w klastrach. Jest na czym budować i co wzmacniać.
Jednocześnie w strategii jest mnóstwo nawoływania do innowacji, współpracy przedsiębiorców i naukowców, budowania kapitału społecznego, ekspansji zagranicznej. Tego wszystkiego, co w wielu krajach europejskich koordynują właśnie klastry przemysłowe. A u nas? Dwa lata przed powstaniem Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju Ministerstwo Gospodarki wspólnie z PARP opracowało politykę klastrową, która zakładała wsparcie innowacji przez klastry. Czy dokument wszedł w życie? Nie, ponieważ decyzją przedstawicieli UE środki te zostały zablokowane ze względu na europejski trend zaprzestania finansowania klastrów. Przedstawiciele Komisji stwierdzili bowiem, iż dofinansowywanie przez ostatnie dziesięciolecia tej formy organizacji przedsiębiorców w UE jest zbyt duże. Może ta przesadna skala dofinansowania miała miejsce w Niemczech czy we Francji, gdzie podobno udział środków publicznych w działalności klastrów przekracza 60 proc., ale nie w Polsce, gdzie oscyluje wokół 10 proc.!
Posłużyłem się tym przykładem, aby przypomnieć, że realizacja strategii wymaga konsekwencji, ale też najbardziej przyziemnego elementu, jakim są pieniądze. Oby jedynymi środkami, jakimi Polska będzie się posługiwać przy wdrażaniu własnej strategii rozwojowej, nie były środki z UE. Zawsze bowiem istnieje ryzyko, że niektóre z działań nie zostaną zrealizowane, bo nie będzie na nie zewnętrznej aprobaty. Na szczęście w strategii jest sporo pomysłów na finansowanie, więc wypada trzymać kciuki za ich powodzenie. ⒸⓅ
Nie można zapomnieć o firmach prywatnych i realizować interesu państwowych kolosów kosztem mniejszych „prywaciarzy”