Tęsknili Państwo za ładnymi konferencjami, prezentacjami i ekonomicznymi strategiami? Za zielonymi wyspami i milionami aut elektrycznych? No to znowu nadchodzi czas gospodarczych wizji. Może nawet tych, którzy kiedyś wizjonerów wysyłali do lekarza.

W całej Europie trwa gorączkowe poszukiwanie sposobu na odzyskanie albo uratowanie konkurencyjności Unii wobec amerykańskich i chińskich konkurentów. Co ciekawe, z tego wzmożenia może tym razem, oprócz masy papieru i okrągłych słów, wyniknąć parę realnych zmian. Warto wskazać, w jakich obszarach może do nich dojść, ale też z czym pewnie sobie nie poradzimy. I z czym być może nie powinniśmy nawet starać się sobie poradzić.

Zmiana klimatu i zmiana klimatu politycznego

Owszem, jesteśmy w bardzo ważnym punkcie zwrotnym. W Europejskiej Partii Ludowej (EPL), głównej sile politycznej kontynentu, trwa dyskusja, jak ma się zmienić strategia gospodarcza. W Niemczech dobiega końca kampania wyborcza. Zwycięstwo w lutowych wyborach parlamentarnych najprawdopodobniej przypadnie CDU/CSU – niemieckiemu sercu EPL. To, z kim CDU/CSU stworzy koalicję, może być kluczowe dla kształtu, jaki przyjmie plan wspierania europejskiej gospodarki. Podstawowa sprawa: czy Niemcy odejdą od dogmatycznego, oszczędnościowego podejścia do finansów publicznych i inwestycji. Większe niemieckie wydatki i ewentualna zgoda na nową emisję europejskiego długu to byłby przełom. A coraz więcej wskazuje na to, że jeżeli CDU/CSU nie będzie musiało rządzić w koalicji z liberalnym FDP, to na taką stymulację gospodarki się zgodzi.

Równie ważnym elementem nowej strategii mogą być coraz wyraźniej sygnalizowane zmiany w polityce klimatycznej. Biorąc jednak pod uwagę, jak istotnym społecznie problemem stają się ceny energii, przebudowa może być gruntowna. Do tego dochodzą kwestie przesadnych regulacji. Deklaracje ich ograniczenia łatwo jest składać. Z dowiezieniem bywa trudniej.

Pytanie jest zawsze to samo: co jest możliwe, a co jest konieczne?

Politycy bronią swoich

Jeżeli chcemy konkurencyjności, to potrzebujemy prawdziwego wspólnego rynku. Nie chodzi tylko o świadczenie usług czy eksport. Kluczowe jest to, czy pozwolimy powstawać europejskim gigantom. Czy jako kontynent zgodzimy się, żeby francuski albo hiszpański bank przejmował niemieckiego czy włoskiego konkurenta. Czy pozwolimy, aby włoska firma przejmowała niemieckich i francuskich konkurentów w produkcji taboru albo – o zgrozo – by niemiecka firma przemysłowa przejmowała rynek w Polsce.

Wątpię, by Europejczycy byli na to gotowi. Dobrze wynagradzani piewcy wolnego rynku bardzo chętnie sięgają po państwową ochronę. A politycy potrafią być wyjątkowo zdeterminowani, żeby bronić „swoich” kapitalistów. Bez budowy skali trudno będzie uniknąć sytuacji, w której integratorem europejskich konkurentów stanie się inwestor amerykański.

Czym mierzyć konkurencyjność?

Dziś małe i średnie europejskie spółki technologiczne rozwijają się często głównie dzięki sile europejskiej edukacji. Ale w poszukiwaniu finansowania i ekspansji idą za ocean, do inwestorów w USA. Stworzenie europejskiego ekosystemu finansowego będzie jednak trudne bez publicznych inwestycji, integracji i zmian regulacyjnych.

Tak dochodzimy do ostatniej, być może kluczowej kwestii: czy w poszukiwaniu konkurencyjności chcemy zmieniać nasz porządek regulacyjny. Nasza słabość wynika w dużym stopniu z daleko posuniętej ochrony konsumentów i pracowników. Czy jesteśmy gotowi, by w imię konkurencyjności rozmontowywać europejski model społeczny?

Oczywista odpowiedź na to pytanie brzmi: „tak, chcemy”. Bo nie możemy się stać skansenem, który będzie dla świata kompletnie niekonkurencyjny. Tyle że tę konkurencyjność bardzo często badamy na podstawie fetyszyzowanego wskaźnika PKB, który jest przecież tylko jednym z narzędzi mierzących gospodarkę. I to w sposób dość sztuczny.

Jeżeli o naszej statystycznej słabości decyduje model życia, w którym konsumujemy mniej niż Amerykanie – czy chcemy to zmienić? Ścigać się z nimi i sprawdzać, czyj styl życia jest lepszy? Na tak postawione pytanie odpowiedź już nie jest oczywista. Tak jak nieoczywista jest odpowiedź na pytanie, czym naprawdę mierzyć konkurencyjność. I czy wysiłki europejskich polityków ją jakoś zmienią. ©℗