Polska stoi przed olbrzymią szansą, taką, z jakiej skorzystały Stany Zjednoczone po II wojnie światowej – mówi Daniel Boniecki, starszy partner w McKinsey & Company w Polsce. Nowe technologie i innowacje w przemyśle obronnym mogą bowiem znacząco wpłynąć na produkcję cywilną.
Andrzej Mężyński: W jakiej kondycji jest obecnie europejski sektor obronny, dwa lata po rosyjskiej agresji na Ukrainę?
Daniel Boniecki, starszy partner w McKinsey: Europejski sektor obronny jest dziś wielkim placem budowy. Deficyt wydatków wynikający z okresu pokojowej dywidendy jest olbrzymi. Dziś wynosi on ok. 8,6 bln euro. Kraje UE, które są członkami NATO, zobowiązały się jak najszybciej go zmniejszyć. Według szacunków McKinsey, opartych na ogłoszonych planach budżetowych, oczekuje się, że europejskie budżety przeznaczone na obronność wzrosną o skumulowaną wartość od 700 do 800 mld euro pomiędzy latami 2024 a 2028. Jest to budżet niebywały, jeśli spojrzymy na te wydatki, które poprzedzały tragedię wojny. To punkt pierwszy.
Drugi jest taki, że kupować to co innego, niż produkować. UE i NATO muszą przyspieszyć odbudowę swojego potencjału obronnego. Dużym wyzwaniem jest to, że obecnie 80 proc. wydatków płynie poza Unię Europejską do dostawców międzynarodowych. Ograniczenia po stronie UE są więc wyraźnie widoczne, jeśli chodzi o uzupełnianie uzbrojenia.
Ważne jest więc wykorzystanie tych funduszy na rozwinięcie europejskiego przemysłu, który poza zapewnieniem bezpieczeństwa będzie stymulować wzrost gospodarczy i innowacyjność Europy. Inwestowanie kapitału wysokiego ryzyka w technologie obronne podwoiło się pomiędzy latami 2019 (4,2 miliarda dol.) a 2022 (11,0 miliardów dol.). Trzy dziedziny wymagają nowych możliwości technologicznych i przyciągają większość inwestycji, a są to: zdezagregowane platformy obronne, szybkie i odporne sieci oraz nowatorskie technologie.
Jak na tle Europy jawi się polski sektor obronny?
Działamy w świecie dwóch prędkości. Jedna to jak najszybsze uzupełnienie braków w uzbrojeniu. I temu służą kontrakty polegające na imporcie gotowego sprzętu, który nie jest bezpośrednio związany z naszym przemysłem.
Ale ambicją Polski jest objąć pozycję lidera w branży obronności w Europie. Mając takie aspiracje, nasz kraj podnosi wydatki na zbrojenia – sięgną one 4,7 proc. PKB w 2026 r. W związku z tym stajemy się czwartym największym inwestorem w sektor zbrojeniowy w NATO. A nie jesteśmy przecież czwartą gospodarką Paktu. Polska stoi więc w pierwszym szeregu, jeśli chodzi o odbudowę przemysłu obronnego. Mierzymy się jednak z olbrzymim wyzwaniem.
Jakim?
Proszę sobie wyobrazić, że obecnie mamy w Polsce ok. 172platformy obronne, czyli rodzaje uzbrojenia. Zarządzanie tak skomplikowanym portfelem technologii i produktów nie jest proste. Każde urządzenie wymaga części zamiennych, konkretnych umiejętności obsługi, utrzymania w ruchu i ich rozwijania. W konsekwencji musimy znaleźć sposób na to, by wydawane pieniądze odbudowały nasz potencjał, upraszczając zarządzanie nim i obsługę. W innym wypadku będziemy ponosić ogromne koszty złożoności i może nie starczyć nam przede wszystkim zasobów ludzkich do obsługi. Dodatkowo ważne jest to, abyśmy wykorzystali te pieniądze na drastyczne zwiększenie innowacyjności polskiej gospodarki.
Co pan przez to rozumie?
Historycznie polska gospodarka była oparta na adoptowanych technologiach, które potrafiliśmy rozwijać i modernizować, oraz na niskim koszcie siły roboczej. I tak jest do dziś, mimo wzrastającego kosztu pracy. Udział najbardziej zaawansowanych technologicznie gałęzi gospodarki w PKB Polski wynosi ok. 2 proc., czyli dwu-, trzykrotnie mniej niż w innych krajach. Nie mówiąc już o liczbie patentów, a potem ich komercjalizacji.
Teraz mamy wielką szansę, taką, jaką wykorzystała gospodarka USA po II wojnie światowej, by inwestować w technologie oraz rozwiązania, które w krótkim czasie mogą być wykorzystywane na potrzeby gospodarki cywilnej, zwiększając wartość dodaną naszej gospodarki.
Ma pan na myśli dołączenie do wspólnych europejskich projektów zbrojeniowych, jak nowy czołg czy następca Eurofightera?
Uważam, że są różne sposoby. Ważne, by inwestycje podejmowane indywidualnie bądź z partnerem były ukierunkowane na zwiększanie zarówno mocy produkcyjnych, jak i sam rozwój. Obecnie z tych 4 proc. PKB na rozwój nie wydaje się praktycznie nic. Tej szansy nie możemy zmarnować. To właśnie jej wykorzystanie pozwoli nam na nową krzywą rozwoju.
Co to oznacza?
Z kraju, który w dużej mierze kopiuje i eksportuje pod obcą marką, możemy stać się krajem, który ma myśl techniczną na europejskim poziomie, a przez to dużą marżę na produktach i dalszy wzrost PKB. To zabezpieczenie na nadchodzące lata, kiedy stracimy konkurencyjność kosztową.
Czy możemy zrobić to sami, czy lepiej, byśmy się stali częścią wspólnego unijnego przemysłu?
Myślę, że bardzo ważnym elementem przyspieszenia naszego rozwoju są celowe partnerstwa z partnerami, którzy zgodzą się inwestować w naszą myśl techniczną, a nie wyłącznie sprzedawać. To jest istotne kryterium, oczywiście obok opłacalności finansowej.
Europejska moc wytwórcza nie jest jednak obecnie zbyt duża. Jeśli nowoczesnego uzbrojenia potrzebujemy dużo i szybko, jak to połączyć z tymi partnerstwami?
Jesteśmy wielkim producentem dóbr cywilnych na potrzeby UE i szczególnie Niemiec. Nie ma żadnej przeszkody, by na naszym terenie produkować sprzęt wojskowy i przenieść do nas zakłady obronne, co będzie korzystne dla konkurencyjności polskiej gospodarki. Powinniśmy nie tylko kupować, lecz także produkować. Algorytm dla krajów frontowych jest specyficzny. Musimy szybko znaleźć odpowiednie, najlepsze dostępne rozwiązanie i dynamicznie je zeskalować.
Czyli?
Czyli być w stanie uzupełnić podstawowe braki po stronie sprzętu lub amunicji w ciągu dwóch lat, a nie w ciągu dekady.
Jak to zrobić?
Myślę, że po dwóch i pół roku wojny na Ukrainie mamy wiedzę, czego dziś nam najbardziej brakuje, mamy doświadczenie dotyczące tego, w jaki sposób importować sprzęt i technologię. Oraz, co najważniejsze, możemy uczyć się z doświadczeń Ukrainy w szybkim, z uwagi na ich sytuację, zamykaniu luk w obronności. Jak choćby platforma, która pozwala tam łączyć tych, którzy potrzebują realizować zakupy z dostawcami. To na pewno rozwiązanie bardzo nowoczesne. Musimy też pokazać wszystkim graczom, że o nas konkurują.
Polska może kupować od UE, z Azji i innych kierunków. Mamy unikalne zasoby, ale nie są one nieograniczone. Wygrają ci, którzy zdecydują się wspomóc rozwój naszego przemysłu obronnego, i to powinno być pierwszym z warunków, jakie Polska stawia.
Nie powinniśmy więc kupować „sprzętu z półki”?
Jesteśmy na etapie porządkowania tego, co nam jest potrzebne i w której fazie łańcucha wartości się znajdujemy. Czy chcemy być importerem, czy producentem danej kategorii sprzętu? W których branżach chcemy mieć R&D? Teraz ustawiamy priorytety. Ważne, byśmy za rok przestali być wyłącznie importerem.
Musimy walczyć o rozwój produktu i technologii, bo tego nie mamy. Powinniśmy wykorzystać naszą naturalną przewagę – dobry przemysł, który jest w stanie produkować taką broń, jaka jest najbardziej potrzebna polskiej armii i najmniej szkodliwa dla środowiska. Powinniśmy także specjalizować się w tych technologiach, które, wierzymy, że mogą się najbardziej przydać polskiej gospodarce.
Jak więc sfinansować nasze potrzeby obronne?
Myślę, że sektor prywatny jest zainteresowany inwestowaniem w sektor obronny. Jest jednak pewien warunek.
Aby finansowanie na podstawie nie tylko długu, lecz także rodzimego kapitału się powiodło, krytyczne jest upewnienie się, że partner publiczny jest wiarygodny dla prywatnego przemysłu. Wtedy będziemy mieli część przemysłu niezależnego od międzynarodowego kapitału. To powinno być jednym z naszych nadrzędnych celów.
Materiał powstał przy współpracy z McKinsey & Company