Potrzebne są regulacje, które zapewnią bezpieczeństwo sieci energetycznej. Obecne regulacje wspierają chińskich dostawców a polityka cenowa stosowana dziś przez nich uderza w rodzimych producentów. Dlatego polskie firmy powinny być wspierane przez rząd – mówi Maciej Wyczesany, prezes zarządu, dyrektor generalny Apator SA.

Jak ocenia pan polską transformację energetyczną?

Dużo się o niej mówi, ale konkretne decyzje zapadają bardzo powoli

Co to oznacza?

Podejmowane jest mnóstwo przedsięwzięć o różnej skali na rzecz osiągnięcia wymaganej przez UE zeroemisyjności. Problem w tym, że nie ma spójnej koncepcji działania. A to, jak wygląda polska transformacja energetyczna widać dokładnie na przykładzie tego, co dzieje się na rynku prosumentów, czyli osób lub przedsiębiorstw, które zainwestowały w instalacje fotowoltaiczne na pokrycie własnego zapotrzebowania na energię elektryczną. W Polsce funkcjonuje już 1,4 mln mikroinstalacji OZE. Najpierw zachęcano ich do realizacji przedsięwzięć. Dziś, kiedy produkują coraz więcej, są coraz częściej odłączani od sieci. A to dlatego, że ją destabilizują. Ale to nie jedyny problem polskiej transformacji.

A jaki jest inny?

Nie zadbano o wymogi cyberbezpieczeństwa w zakresie działania sieci. Tymczasem 80 proc. pracujących inwerterów fotowoltaicznych jest produkcji chińskiej. W Polsce nie ma bowiem wypracowanych standardów co do cyberbezpieczeństwa, transparentności pochodzenia stosowanej technologii, nie ma kontroli łańcucha dostaw, czyli weryfikacji tego, kto jest producentem, dostawcą. W efekcie chińskie firmy zarejestrowane w UE, ale i w Polsce bez przeszkód dostarczają urządzenia, bez jakiejkolwiek kontroli. A dodam, że najczęściej inwertery połączone są przez internet z chmurą producenta. Grozi to ryzykiem wrogiego przejęcia sterowania nad instalacją a także nieuprawnionym dostępem do sieci domowej. W wypadku wrogiej ingerencji istnieje realne ryzyko zaburzenia pracy naszego systemy elektroenergetycznego.

Kolejny przykład to rollout liczników, który ma nastąpić do 2028 r. Mowa o ich wymianie na inteligentne, czyli umożliwiające zdalny odczyt zużycia i zdalne zarządzanie dystrybucją, monitorowanie jakości energii oraz awarii. Tu również nie ma adekwatnych do zagrożeń standardów cyberbezpieczeństwa dla tego rodzaju urządzeń. A trzeba podkreślić, że pozwalają na zdalne załączanie i odłączanie użytkowników, gromadzą dane, działają na infrastrukturze krytycznej. Mamy w kraju już miliony wymienionych liczników, z których znaczna część to urządzenia chińskiej produkcji.

Jakie to rodzi zagrożenia?

Problemem nie jest pojedynczy licznik czy konwerter służący do łączenia urządzeń z interfejsem, a masowość tych urządzeń w sieci. Jeśli dojdzie do wrogiego działania za ich pośrednictwem, czego nie możemy wykluczyć, biorąc pod uwagę tego, że nie są weryfikowane pod względem cyberbezpieczeństwa, może dojść do destabilizacji sieci energetycznej. Mamy więc transformację w kraju, ale z pogwałceniem zasad bezpieczeństwa. To o tyle istotne, że polska energetyka staje się mocno rozproszona, w związku z czym musi się zautomatyzować, by można było nad nią zapanować. Tym bardziej potrzebujemy rzetelnych procedur i narzędzi weryfikacji urządzeń i systemów wykorzystywanych w sieci energetycznej.

Gdzie tkwi źródło problemu?

Resorty, ale i agencje im podległe nie widzą wciąż potencjalnego ryzyka – nie tylko w zakresie cyberbezpieczeństwa, ale także utraty suwerenności technologicznej i konkurencyjności polskich przedsiębiorców. Nie opracowują więc i nie wprowadzają standardów, które zabezpieczą rynek. Polski przemysł potrzebuje ochrony w niektórych obszarach i regulacji, które doprowadzą do uczciwej konkurencji. Szczególnie, żeChińczycy prowadzą coraz bardziej agresywną ekspansję na polskim rynku. Wiedzą, że przyszłość polskiej energetyki będzie kształtować się w ciągu najbliższych 2-3 lat. Widzą w tym szansę do uzależnienia jej od swoich wyrobów i technologii, na czym będą korzystać w kolejnych latach. A tak się stanie, gdy doprowadzą do wyeliminowania lokalnej konkurencji. Obserwujemy to w Europie np. na rynku węgierskim czy słowackim. Wiele lokalnych firm, które projektowały i wytwarzały rozwiązania w oparciu o europejski know-how, już nie istnieje. Dziś jesteśmy jedynym producentem w Europie, który opiera swoje produkty i cały łańcuch dostaw na krytycznych komponentach pochodzących z Europy. Projektowanie, wytwarzanie, oprogramowanie wbudowane oraz software są polskie. Nasi europejscy konkurenci przenieśli produkcję do Tunezji lub do Chin. A to dlatego, że nie wytrzymywali konkurencji i zdecydowali się na obniżenie kosztów.

Podbój europejskich rynków przez azjatyckich dostawców jest możliwy, bo mogą sobie pozwolić na stosowanie zaniżonych cen. Wykorzystują w ten sposób fakt, że przy wyborze dokonywanym przez spółki energetyczne czynnikiem decydującym jest cena. Dopóki to się nie zmieni, ich ekspansja będzie postępować.

Dlaczego chińscy dostawcy mogą stosować zaniżone ceny?

Chiński eksport jest dotowany przez rząd Chin. Dodatkowym problemem są regulacje celne, które ich wyroby zwalniają z cła. Odwrotna sytuacja jest, gdy kupuje się komponenty do produkcji, gdzie cło już jest. Czyli nasze regulacje promują kupno z Chin gotowych wyrobów a nie produkcję na terenie Polski. Uwzględniając dodatkowo wymagania, które muszą spełniać polscy producenci, a które nie obowiązują producentów w Chinach – nie działamy w warunkach równej konkurencji i szans. W efekcie mamy regulację prawną, która sprzyja prowadzonej przez chińskich dostawców oraz ich dystrybutorów polityce cenowej, ograniczając jednocześnie zdolność konkurencyjną rodzimych produktów. Trafną diagnozę sytuacji ekonomicznej UE zawarł w swoim raporcie Maria Draghi. Wskazuje, że unijna gospodarka staje się coraz mniej konkurencyjna. Zaznaczył też, że powiązania międzynarodowe kolejnych etapów produkcji są podatne na rozmaite zagrożenia.

To, jak sytuacja wygląda na polskim rynku pokazują ostatnie przetargi na wymianę liczników. W jednym z ostatnich udział wzięło wyłącznie pięć chińskich firm, czyli nie było żadnej z Europy. Nie licząc tej, która jest tu zarejestrowana, ale importuje liczniki z Chin. Co ciekawe, była najdroższa spośród oferentów.Świadomie nie wzięliśmy udziału w postępowaniu, bo nie widzieliśmy w tym sensu. Udział w takim przetargu jest stratą pieniędzy, które ponosi się na opracowanie oferty czy wpłacenie wadium.

Jaka jest odpowiedź firmy na niekonkurencyjne działanie chińskich dostawców. Co oferujecie, by przekonać do siebie odbiorców?

Stawiamy na kompleksowość usługi i serwis, wzmacniany wieloletnią tradycją na polskim rynku. Oferujemy także większe funkcjonalności urządzeń dostępne w ramach podstawowej ceny. Chodzi na przykład o kwestie ich komunikacji, dostępność odczytową poprzez porty. Poza tym gwarantujemy transparentność i stabilność funkcjonowania naszych urządzeń.

Jak można rozwiązać istniejący problem?

W krótkim terminie przez wprowadzenie zaleceń w zakresie transparentności pochodzenia technologii, oprogramowania, urządzeń oraz podniesienie wymogów dotyczących cyberbezpieczeństwa.

W długiej perspektywie przez system certyfikacji pod kątem cyberbezpieczeństwa urządzeń pracujących w sieci energetycznej. Nie można dopuszczać do sytuacji, w której w sieciach instalujemy urządzenia nie poddane gruntownej kontroli bezpieczeństwa cyfrowego. Kolejny element to konieczność zmian w programach dotacyjnychuruchomionych na potrzeby modernizacji energetyki. Przez to, że nie preferują europejskich dostawców, nie mają mechanizmów prowadzących do ochrony europejskiego rynku, środki z nich są transferowane do chińskich dostawców. Oznacza to, że środki z naszego, czy unijnego budżetu zasilają azjatycką gospodarkę, zamiast stymulować rozwój krajowego lub unijnego rynku.

A czy dostrzega pan konieczność nowelizacji prawa zamówień publicznych?

Dziś 50 proc. wartości zamówienia powinno pochodzić od producentów z EOG. Przepis istnieje, ale ma charakter fakultatywny, dlatego nikt go nie stosuje. Potrzebne jest więc wprowadzenie zaleceń, które wpłyną na poprawę transparentności dostawców. Poza tym, jak sprawdzić chińskiego dostawcę, zarejestrowanego w UE? Jak zweryfikować, czy w 50 proc. jego produkt powstał na terenie Europy? Dlatego można zmodyfikować zapis na taki, zgodnie z którym 50 proc. dostaw ma być realizowane przez firmy mające miejsce produkcji, wytwarzania i projektowania na terenie UE i potwierdzić to audytem miejsca produkcji. Potrzebne są jasne wytyczne i zalecenia co do pochodzenia technologii i beneficjentów rzeczywistych biorących udział w dostawach. Musimy mieć jasność, kto na tym ostatecznie zarabia. W ten sposób unikniemy sytuacji, w których mamy polskiego dystrybutora, ale sprzedającego jako swoje urządzenia chińskiej produkcji. Bardzo ważną kwestią są cła, które wręcz zachęcają do likwidacji miejsc pracy na terenie Polski.

Czy branża apelowała o zmiany do rządu? Jakie zgłaszała postulaty?

Uczestniczymy w konsultacjach społecznych w toku prac nad regulacjami, prezentujemy zagrożenia i apelujemy o działania w debacie publicznej oraz działając poprzez krajowe i europejskie organizacje branżowe. Kierujemy postulaty do resortów odpowiedzialnych za sektor energetyczny, rozwój gospodarczy kraju, cyberbezpieczeństwo m.in. w zakresie wymogu należytej staranności w procesie wyboru dostawców i zapewnienia pełnej transparentności pochodzenia produktów i rozwiązań – zwłaszcza tych, których zakup jest finansowany przy zaangażowaniu środków publicznych i unijnych dotacji. Powinniśmy jako kraj odrobić lekcję i wypracować zasady gruntownej weryfikacji dostawców rozwiązań ICT stosowanych w infrastrukturze krytycznej – ze szczególnym uwzględnieniem podmiotów pochodzących spoza EOG i NATO. Mam na myśli obligatoryjne audyty bezpieczeństwa dostawców na wszystkich etapach łańcucha wartości tj. miejsca projektowania urządzeń, produkcji i montażu, projektowania i wgrywania oprogramowania. Wszyscy powinniśmy pomyśleć o naszej przyszłości. Brak silnego przemysłu i własnych technologii pozbawia naszą gospodarkę konkurencyjności i skazuje na zależność od obcych sił.

PA