Działające za oceanem firmy z branży zielonej energii ostrzegają inwestorów, że wygrana Donalda Trumpa może oznaczać chude lata. Mniejsze wsparcie dla branży w USA może mieć wpływ na Europę.

Administracja Bidena zakładała, że do 2050 r. inwestycje w energetykę odnawialną w Stanach Zjednoczonych wyniosą do biliona dolarów. Według Wood Mackenzie, firmy consultingowej specjalizującej się w transformacji energetycznej, w razie triumfu Trumpa w listopadowych wyborach finansowanie to stanie pod znakiem zapytania.

W ramach walki z inflacją, wywołaną m.in. przez pandemię COVID-19 i rosyjską inwazję na Ukrainę, prezydent Joe Biden wprowadził ustawę o zmniejszeniu inflacji (Inflation Reduction Act – IRA), której jednym z głównych filarów było przyspieszenie transformacji energetycznej. Na publiczną pomoc mogły liczyć przedsiębiorstwa z branży OZE – przede wszystkim z zakresu lądowej energetyki wiatrowej i słonecznej. Zachęciło to wiele europejskich firm do inwestycji w USA. Wizja powrotu Trumpa rodzi obawy o zmianę kursu.

W czerwcu działająca w Stanach Zjednoczonych niemiecka firma SMA Solar, produkująca komponenty do paneli słonecznych, ostrzegła swoich akcjonariuszy, że ewentualna zmiana rządu w USA stanowi dla niej „element ryzyka”. Odpowiedź inwestorów była jednoznaczna – akcje straciły ok. 30 proc. wartości. Spółka odłożyła też w czasie decyzję o budowie kolejnej fabryki w USA.

Spadki widać też na indeksie RENIXX, który skupia 30 największych na świecie firm z branży OZE pod względem kapitalizacji rynkowej. Były one widoczne tuż po zamachu na Donalda Trumpa 13 lipca, który spowodował wzrost popularności kandydata republikanów. Duński Ørsted, lider w branży energetyki wiatrowej (który będzie zaangażowany także w budowę polskich farm na Bałtyku), boleśnie odczuł też słowa byłego prezydenta, że pierwszego dnia po objęciu urzędu „zajmie się” branżą wiatrową.

Jakub Zarazik, prezes firmy Xoog z branży fotowoltaiki, mówi DGP, że OZE przestają być kwestią polityczną, a coraz bardziej stają się kwestią pragmatyczną. – Dla większości dojrzałych technologii systemy wsparcia nie mają już większego uzasadnienia. Teraz rynek energetyczny potrzebuje pomocy państwa przy modernizacji sieci. Doświadcza tego przykładowo Teksas, gdzie huragany czy inne anomalie pogodowe regularnie uszkadzają linie, a nagłe przyrosty mocy doprowadzają do destabilizacji systemu – przekonuje Zarazik. Dlatego, jego zdaniem, jeśli Trump zostanie wybrany, nie będzie przykładać wagi do tego, czy prąd jest „zielony” czy „czarny”, ale do tego, czy trafi on od producenta do odbiorcy.

Piotr Czopek, dyrektor ds. regulacji w Polskim Stowarzyszeniu Energetyki Wiatrowej: – Być może dojście Trumpa do władzy w USA będzie miało nawet pewne pozytywne skutki dla europejskiej branży OZE, bo zmniejszy się konkurencja. Gdyby za oceanem zmniejszył się popyt na komponenty do turbin wiatrowych, byłaby szansa, że potaniałyby one w Europie – ocenia.

Czopek podkreśla, że europejskie firmy nie stawiają fabryk w Stanach Zjednoczonych po to, żeby ciąć koszty. – Tam koszty funkcjonowania są jeszcze wyższe niż u nas, dlatego wyprodukowane tam elementy mają trafić przede wszystkim na rynek lokalny. Dojście Trumpa do władzy prawdopodobnie odbije się na przychodach europejskich inwestorów w Stanach Zjednoczonych, ale nie będzie to miało większego wpływu na realizację celów OZE w Europie – mówi DGP. ©℗