- Z punktu widzenia polityki pieniężnej byłoby lepiej mieć mniejszy wzrost płacy minimalnej - mówi Ludwik Kotecki, członek Rady Polityki Pieniężnej
Jeśli chodzi o PKB, to nie mam większych uwag. Być może 2024 r. będzie trochę lepszy, niż zakłada rząd, ale po danych za I kw., gdzie mieliśmy wzrost 2 proc., nie powinniśmy zakładać dużego optymizmu. Natomiast jest zgoda co do tego, że przyszły rok powinien być lepszy. Zacieramy ręce zwłaszcza na przyśpieszenie inwestycji. I zakładam, bo nie znamy dokładnej struktury tego wzrostu, że właśnie z tego wynika prognozowane przez rząd przyśpieszenie do 3,7 proc.
Ministerstwo chyba nie zaktualizowało w szczególności prognozy inflacji na ten rok. 5,2 proc., o którym mowa w dokumencie rządowym, jest bardzo mało prawdopodobne. Takie było założenie w kwietniowym Wieloletnim Planie Finansowym Państwa. Ale dziś wiadomo, że właściwie nie ma już możliwości, żeby średnioroczna inflacja w tym roku przekraczała 5 proc. Na dziś widziałbym ten wskaźnik w przedziale 3,9–4,2 proc.
Ta prognoza – 4,1 proc. – nie wygląda na ekstrawagancką. Mieści się w tzw. konsensusie rynkowym.
Progresu w polityce pieniężnej na wskaźnikach średniorocznych nie będziemy rzeczywiście widzieć. Ale trochę inaczej będzie to wyglądało w danych z miesiąca na miesiąc.
Na razie mówimy, jak rozumiem, o propozycji rządu. To nie jest finalne ustalenie. Ale odnosząc się do propozycji – dobrze, że to nie ma takiego wymiaru, jak w zeszłym i w tym roku. Przy wzroście 3,7 PKB proc. i przyśpieszeniu wzrostu produktywności 7,6-proc. waloryzacja płacy minimalnej to nie jest tragedia, choć jako członek RPP oczywiście wolałbym mniej. Dynamika jednostkowych kosztów pracy mogłaby się w przyszłym roku zbliżać do 3 proc., co jest mniej lub bardziej spójne z naszym celem inflacyjnym.
Z punktu widzenia polityki pieniężnej byłoby lepiej mieć mniejszy wzrost minimalnej. Szybciej zbliżalibyśmy się do trwałego osiągnięcia celu inflacyjnego. Rozumiem, że są argumenty niezależne od polityki pieniężnej, ale tego nie chcę komentować.
Waloryzacja będzie raczej mniejsza, bo, jak już mówiłem, w tym roku inflacja będzie niższa, niż dziś zakłada rząd.
Ja spodziewam się pewnego zaostrzenia polityki fiskalnej. Wiemy, że czeka nas unijna procedura nadmiernego deficytu, choć w ostatnim czasie w UE nastąpiła zmiana ram budżetowych. Nowe reguły są bardziej liberalne. Nacisk kładzie się głównie nie na deficyt, ale na poziom długu i jego stabilność. Więc zapewne ta procedura nie będzie dla nas bardzo wymagająca, póki pozostajemy z naszym długiem poniżej 60 proc. PKB. Jednak Komisja Europejska będzie oczekiwała zacieśnienia polityki fiskalnej, a nie jej dalszego luzowania. Przyszłoroczny budżet, w przeciwieństwie do tegorocznego, który pozostał po poprzednikach, to będzie pierwszy plan wydatków i dochodów nowego rządu. Rząd będzie musiał zastanowić się nad priorytetyzacją wydatków, a może i nad zwiększeniem dochodów. W tym roku deficyt finansów publicznych przekroczy zapewne 5 proc. PKB i być może będzie wyższy niż w ubiegłym roku. Jeśli taki jest punkt startu, to jest dość oczywiste, że w kolejnym roku on powinien być mniejszy.
Głównym parametrem jest i będzie inflacja. Ona się będzie obniżać, choć powoli. Inflacja bazowa, mniej niż CPI podatna na wahania, o których mówiliśmy, będzie stopniowo i powoli, choć konsekwentnie szła w kierunku 2–3 proc. Jeśli po stronie fiskalnej będziemy mieli jakieś zacieśnienie, to nie będzie to sprzeczne z myśleniem o odpowiedzialnych obniżkach stóp w drugiej połowie przyszłego roku, może nawet już w II kw. ©℗