Od czego zależy wartość akcji największych koncernów energetycznych w Polsce? Naiwnie można sądzić, że np. od podaży i popytu, może od kluczowych inwestycji albo zaplanowanych zmian przepisów. Ale to byłoby zbyt proste. W Polsce ta wartość zależy od tego, czy minister przemysłu Marzena Czarnecka akurat udziela wywiadu.
Wczoraj w trakcie sesji wystąpiła w TVP Info, gdzie zapowiedziała: „Skarb Państwa jest zainteresowany przejęciem tych aktywów (węglowych – red.) na swoje potrzeby i wtedy nie będzie obciążenia inwestorów i nie będzie obciążenia spółek energetycznych, które będą mogły funkcjonować w zakresie zielonej transformacji”.
Efekt łatwo przewidzieć – przed południem wartość PGE mierzona ceną akcji skoczyła o ponad miliard złotych. Czy trzeba lepszego dowodu na to, że dobry rząd sam na siebie zarobi? Ale tak samo jak minister Czarnecka potrafi zmienić swoje słowa w złoto, tak samo może osiągnąć efekt odwrotny. Na początku kwietnia udzieliła przecież wywiadu „Rzeczpospolitej”, gdzie zaprezentowała koncepcję przeciwną – że nie będzie żadnego wydzielania aktywów węglowych, ale przypisanie konkretnych kopalń do konkretnych elektrowni. Wtedy giełda także zareagowała gwałtownie. Akcje PGE pikowały o ponad 7 proc. Wczoraj miały podobne zwyżki. I nie jest to ostatnie słowo minister przemysłu, bo we wczorajszym wystąpieniu dodała, że przejmowanie aktywów węglowych musi być „kompatybilne z dostawami węgla z polskich kopalń”. Co to znaczy, nie wiadomo. Ale może dowiemy się w następnym wystąpieniu minister.
Czego uczą wywiady minister Czarneckiej? Po pierwsze tego, że politycy sprawujący ważne funkcje publiczne nigdy chyba się nie nauczą, że z ich słowami wiąże się odpowiedzialność, czasami mierzona również w złotych. Po drugie, że węgiel, który miał nam wystarczyć na 300 lat i być przyszłością narodu oraz fundamentem bezpieczeństwa kraju, jest dla sektora energetycznego przede wszystkim obciążeniem. To właśnie przez silne powiązanie z węglem, brak jednoznacznych deklaracji w sprawie odejścia od wydobycia węgla, a także brak jasnej koncepcji, jak mają działać nowsze bloki węglowe w okresie przejściowym do energetyki opartej na atomie i OZE, spółkom energetycznym coraz trudniej zdobyć finansowanie na potrzebne inwestycje. I będzie tylko gorzej. Inaczej mówiąc: brak prawa klimatycznego z prawdziwego zdarzenia przekłada się na brak przewidywalnej (nawet jeśli krótkiej) przyszłości dla konkretnych elementów sektora opartego na węglu i właśnie to powoduje trzęsienie ziemi na giełdzie za każdym razem, gdy w ośrodkach decyzyjnych słychać czkawkę. A że słychać ją ciągle, to już wina jakości zarządzania transformacją, które ani nie ma jednego lidera, ani jednego ośrodka decyzyjnego. Trochę robi to właśnie minister Marzena Czarnecka, której optyka – wbrew nazwie ministerstwa – jest na razie skupiona na węglowym dziedzictwie Śląska. Trochę robi to Ministerstwo Aktywów Państwowych, które teraz wchodzi w okres bezkrólewia. Trochę robi to Ministerstwo Klimatu, które nieustanie układa się z dwoma wymienionymi wcześniej w zakresie kompetencji, a samo też potrafi zaserwować podkręconą piłkę, czego przykładem była wrzutka wiatrakowa.
Nie mam pretensji do minister Czarneckiej, że dzieli się planami i swoimi ocenami z opinią publiczną. Ostatecznie przecież wszyscy w jakimś zakresie zapłacimy za transformację i za osłony dla branż, które nie są przyszłościowe. Ale skoro za samą transformację trzymam kciuki, to chciałabym też mieć pewność, że leci z nami pilot. Nie mówiąc o tym, że chciałabym wiedzieć, kto nim jest i dokąd lecimy. Doprawdy, nie jest łatwo trzymać kciuki w tym kraju. ©℗